Sny o Biedronce


Ma to być zadośćuczynienie za krzywdy, jakich doznały ze strony Moniki Sz. (30 lat) i Bożeny F. (31 lat), byłych kierowniczek sklepów, które miały na różne sposoby znęcać się nad podwładnymi. Kobiety w napięciu czekały na korytarzu na rozpoczęcie rozprawy. Jedna nie wytrzymała i opuściła budynek sądu jeszcze przed otwarciem wokandy. Inna opowiadała nam, że nie pracuje w Biedronce od trzech lat, a ciągle boryka się ze skutkami tego, co ją tam spotkało. Teraz ani ona, ani pozostałe kobiety nie mogą znaleźć pracy, bo wyrobiono im złą opinię, że to niby one były konfliktowe, a nie ich przełożone. Praca tam była dla wszystkich prawdziwą gehenną. Kobiety wciąż słyszały wyzwiska i musiały płacić za przeterminowany towar. Przed świętami np. trzeba było rozładować tira, który przywiózł 30, a nawet 50 palet. W całym sklepie było wtedy pięć osób na trzy czwarte etatu. Do rozładunku kobiety używały ręcznych tzw. paleciaków. Była to praca ponad siły, a kierowniczka nigdy nie pomogła, a często jeszcze się śmiała, jak jej podwładne miały problemy. Paleta z cukrem ważyła np. 960 kg. Kobieta może wieźć takim paleciakiem towar ważący 80 kg. – Do takiej palety powinno więc być nas dwanaście, a nie jedna. Po przyjściu do domu każda ledwo się ruszała – opowiada zdenerwowana kobieta.Kobiety były zatrudnione w sklepach przy ul. Zebrzydowickiej i Skłodowskiej-Curie w różnych okresach: od listopada 1997 roku do marca 2002. Mają od 38 do 45 lat, tylko jedna dziś pracuje. Jesienią ubiegłego roku po raz kolejny przyszły do prokuratury z prośbą o pomoc. Opowiedziały, jak wygląda ich życie. Trzy z nich jeszcze w czasie pracy w Biedronce korzystały z pomocy psychologa, niektóre do dziś biorą udział w terapii. Po raz pierwszy trafiły do prokuratury na początku 2003 roku. Wszczęto dochodzenie i w czerwcu 2003 roku do sądu trafił akt oskarżenia przeciwko dwóm kierowniczkom. Oskarżono je o znęcanie się nad podwładnymi. Szefowe bez skrupułów miały wykorzystywać swoją pozycję i trudną sytuację na rynku pracy. – Tam nikt nikogo nie bił, bo znęcanie dotyczyło wyłącznie sfery psychiki – podkreśla prokurator Aleksander Żukowski. Trzy pokrzywdzone pracowały razem w Biedronce przy ul. Skłodowskiej-Curie. Monika Sz. była tam kierownikiem sklepu, a Bożena F. kierownikiem rejonu. Najbardziej we znaki dała im się, jak mówią, Monika Sz. Jedna z pokrzywdzonych podjęła potem pracę w żorskim Kauflandzie, ale, jak zaznacza, pani Bożena F. zrobiła jej tam tak złą opinię, że nie przedłużono z nią umowy. Sprawą zajmowała się żorska prokuratura, ale postępowanie umorzono. – Pani Bożena F. zawsze nam zresztą groziła, że tak nas urządzi, że nigdzie nie dostaniemy pracy – żaliła się kobieta.Wcześniej poszkodowane dochodziły sądownie pieniędzy za przepracowane nadgodziny. Prokuratura ustaliła, że były zatrudnione na pół etatu tylko na papierze. Faktycznie pracowały dużo więcej. Sprawa skończyła się zawarciem ugody. – Przystałyśmy na nią tylko dlatego, że trwało to dwa lata, ale nie dostałyśmy tyle, ile się należało – mówi kobieta. Zdaniem prokuratury w większości przypadków znęcanie się miało charakter złośliwy. Oskarżone stwierdziły jednak, że robiły to dla podniesienia wydajności pracy. Podwładne zwyczajnie się ich bały, były wyzywane i często spotykały się z wulgaryzmami. Upokarzano je, każąc im np. szorować fugi między kafelkami szczoteczką do zębów. Na początku kwietnia 2004 zapadł wyrok. Oskarżone dostały wyroki w zawieszeniu: Monika Sz. rok i dwa miesiące pozbawienia wolności, a Bożena F. rok. Zobowiązano je również do przeproszenia pokrzywdzonych. Obrona odwołała się jednak do sądu okręgowego, który w październiku ubiegłego roku uchylił zaskarżony wyrok i przekazał sprawę do ponownego rozpatrzenia. Obecnie w sądzie grodzkim ciągnie się proces w sprawie karnej. Potrwa jeszcze długo, bo do przesłuchania zostało ok. 30 świadków. Poza tym jedna z oskarżonych spodziewa się dziecka i przez pewien czas nie będzie mogła brać udziału w rozprawach. Jest jednak szansa, że proces cywilny o wypłatę zadośćuczynienia skończy się wcześniej od sprawy karnej. Firma JMD, właściciel sieci Biedronka, pozwana razem z byłymi kierowniczkami, wnioskowała o zawieszenie sprawy cywilnej do zakończenia procesu karnego, ale sąd nie uwzględnił tego wniosku. Prokurator przekonywał, że przedmiotem tych dwóch procesów są dwie różne kwestie – znęcanie się nad podwładnymi w sprawie karnej i skutki tego znęcania się w procesie cywilnym.Kobiety nie ukrywają, że są nieco rozczarowane powolnym w ich odczuciu działaniem wymiaru sprawiedliwości. Minęły trzy lata, a w ich sprawie nie ma żadnego wiążącego rozstrzygnięcia. Mówią, że wszystko zaczyna się od nowa i wracają te same nerwy. Co przychodzi nowa rozprawa, czują się jeszcze gorzej, nie mogą spać, jeść. – Niestety wszystko to ma wpływ również na nasze kontakty z najbliższymi i znajomymi – mówi jedna z pokrzywdzonych. Inna dodaje gorzko, że być może zestarzeją się z Biedronką na plecach. Ale nie mają wyjścia, będą czekały. – I tak dobrze, że są instytucje, które nam wierzą, dobrze, że całej sprawie nie ukręcono głowy – dodaje druga. Pozew, który trafił do sądu 29 kwietnia, koncentruje się na wykazaniu, że praca w Biedronce doprowadziła do naruszenia dóbr osobistych tych czterech kobiet. Chodzi głównie o zdrowie psychiczne, godność człowieka i wreszcie prawo do wykonywania pracy zawodowej w warunkach pełnego bezpieczeństwa. W czasie postępowania wyjaśniającego w prokuraturze przesłuchano kilku świadków, m.in. pracownice Biedronki i znajomych pokrzywdzonych. Zgodnie z procedurami przed skierowaniem pozwu do sądu prokuratura zwróciła się do pozwanych o dobrowolne wypłacenie zadośćuczynienia. Byłe kierowniczki odpisały, że nie poczuwają się do winy, a firma JMD w ogóle nie zareagowała na wezwanie. Kolejna rozprawa odbędzie się w końcu października.
Tekst i zdjęcie: WACŁAW TROSZKA

Komentarze

Dodaj komentarz