Z Małyszem do Salt Lake City


Na „desce” zaczął jeździć sześć lat temu. Wcześniej zdobył solidne podstawy narciarskie, a przede wszystkim- co okazuje się niezwykle przydatne do chwili obecnej- opanowywał karkołomne ewolucje na deskorolce. Pozdzierał łokcie i kolana na parkingu przy ul. Brudnioka i na schodach teatru, skąd przepędzali go, tak jak i innych miłośników deskorolki, strażnicy miejscy.Halfpipe to w wolnym tłumaczeniu „pół rury”- taki kształt ma tor, po którym porusza się zawodnik. „Rura” w warunkach naturalnych usytuowana jest na lekko stromym stoku (można ją również osadzić na odpowiedniej konstrukcji nawet w centrum miasta), mierzy sobie około 100 metrów długości, a jej boczne ścianki są wysokie na 3 do 5 metrów. Sędziowie oceniają wykonywane przez zawodnika ewolucje: skoki proste, salta, obroty; w czasie jednego przejazdu po stumetrowej trasie wykonuje się sześć, siedem skoków.– W Polsce dużo osób jeździ na „desce”, ale mimo silnych światowych trendów nie mamy infastruktury do uprawiania tej odmiany snowboardu. W Stanach Zjednoczonych, na przykład, jest to najbardziej dynamicznie rozwijająca się dyscyplina sportu. U nas na dobrym poziomie jeździ jakieś dziesięć osób, więcej na zwykłych skoczniach. Ja sam zacząłem wykonywać ewolucje dopiero po trzech latach od pierwszego zjazdu na desce. Miałem wiele kontuzji, a najbardziej bolesna wymagała ode mnie trzech miesięcy przerwy w treningach. Uszkodziłem sobie kręgosłup w części lędźwiowej, ledwo się mogłem poruszać, chodziłem drobnymi kroczkami. To jest bardzo widowiskowa dyscyplina, może nie tak jak szczególnie podobający się publiczności snowcross, w którym ścigają się czterej zawodnicy, ale kilkumetrowej wysokości skoki i lot nawet na odległość 20 metrów też robią duże wrażenie. Jest niebezpieczna- były dwa czy trzy przypadki złamania kręgosłupa, ale nie na tyle, by mnie zniechęcić. Jeżdżę, bo sprawia mi to przyjemność i staram się to wykorzystywać. Wiecznie młody nie będę...Marek Sąsiadek startuje w najbliższy piątek, 25 stycznia, w zawodach pucharu świata rozgrywanych w Austrii. Pięć dni później wraz z całą polską ekipą odlatuje do Stanów Zjednoczonych. W jego konkurencji rywalizować będzie 35 snowboardzistów. Najmocniejsi będą w tej grupie reprezentanci gospodarzy zimowych i igrzysk i Skandynawowie.- Na pewno nie jestem Małyszem snowboardu. Dla mnie pełnym sukcesem byłoby zakwalifikowanie się do finału (wchodzi do niego dwunastu zawodników). To byłoby dla mnie duże osiągnięcie. Zdaję sobie jednak sprawę, jakie to ciężkie i nie chcę robić wokół siebie za dużo szumu. W gruncie rzeczy chciałbym nie odstawać od światowej czołówki, żeby nikt nie mógł powiedzieć, że rywalizuje 34 i jeden z Polski. Nie wiem, jak to będzie z nerwami, ze szczęściem, które zawsze jest potrzebne. Fakt mojego startu w olimpiadzie zaczyna do mnie docierać bardzo powoli. Między innymi poprzez zainteresowanie moją osobą mediów. Nominacja mnie nie zaskoczyła, bo w ubiegłym sezonie wypełniłem normę olimpijską, zdobywając miejsce dla Polski w tej konkurencji. Istnieje u nas taka zasada, że jeśli ktoś wywalczy dla kraju miejsce na olimpiadzie, sam na nią jedzie. Nie ma – moim zdaniem niesprawiedliwych– dodatkowych, wewnątrzkrajowych eliminacji.Najmłodszy rybnicki olimpijczyk zaczynał uprawianie sportu od koszykówki. Stawiał pierwsze kroki pod fachowym okiem trenera Andrzeja Zygmunta. Mówi, że od pierwszych treningów zdawał sobie sprawę ze swoich braków, wiedział, że nie będzie koszykarzem, ale regularne zajęcia nauczyły go dyscypliny.– Przy trenerze Zygmuncie nauczyłem się, co to znaczy trening i dyscyplina, bo dosyć ostro nas traktował. Teraz to potrafię docenić, a nie brakowało wśród nas takich, którym mogło się to jeszcze bardziej przydać niż mi. Być może dzięki temu, co wyniosłem z tej niezbyt długiej przygody z koszykówką, potrafię sam sobie narzucić jakiś treningowy reżim. Nie jeżdżę na zgrupowania kadry, choć należę do niej z kilkoma przerwami od dwóch lat, poza tatą nie mam osobistego trenera. Dla mnie sezon trwa przez cały rok. Latem jeżdżę na lodowce do Austrii i Szwajcarii; wolne robię sobie tylko w sierpniu, kiedy wybieram się z kolegami na wakacje. Mam indywidualny tok studiów, uczę się, gdy jestem w domu, a poza tym cały czas jeżdżę na snowboardzie. Startuję w dziesięciu, dwunastu zawodach pucharu świata w ciągu roku. Istnieją dwie zwalczające się organizacje snowbordowe. Jedna wywodząca się od związku narciarskiego – to ona doprowadziła do tego, że snowboard znalazł się w programie igrzysk już w 1998 roku w Nagano; druga – mająca swoje źródło w związku grupującym deskorolkarzy. Każda z tych organizacji przeprowadza własny puchar świata, daje to możliwość większej brania udziału w większej ilości imprez i wybierania tych, które są lepiej obsadzone. Moje najlepsze pozycje w poszczególnych zawodach pucharu świata to szóste i ósme. W ubiegłym roku byłem między innymi w Japonii i w Park City na próbie olimpijskiej. Przed każdą olimpiadą, na obiekcie, na którym ma zostać rozegrana dana konkurencja, przeprowadza się poważne zawody, aby sprawdzić organizację, i ogólne przygotowanie gospodarzy imprezy. Ta próba nie wyszła mi do tego stopnia, że się przewróciłem i zająłem ostatecznie 17. miejsce na 60 startujących. Jeden z najciekawszych dla mnie występów miał miejsce w Manchesterze. Odbywał się w sztucznej rynnie w samym sercu miasta. Zaproszono tam tylko 20 snowbordzistów z całego świata i już sam fakt, że zostałem w ten sposób wyróżniony dał mi jakąś satysfakcję. W Polsce jeżdżenie na desce staje się coraz bardziej popularne. Dziwię się, że nikt jeszcze nie wpadł na pomysł, żeby przygotować taki obiekt. Można by przecież na tym nieźle zarobić. Aby potrenować sobie w naszych Beskidach, wybieram się z dziesięcioma kolegami. Zabieramy z sobą łopaty i budujemy skocznię. W samym Rybniku jest sporo miłośników snowboardu, dlatego nie ma problemu ze znalezieniem chętnych do takiej eskapady.Start na najbliższej olimpiadzie nie jest dla rybniczanina wielkim wyzwaniem, ale nie tak obciążającym jak dla Adama Małysza. Trudno sobie jednak wyobrazić, że obu naszym reprezentantom nie będzie towarzyszyła olbrzymia trema.– Emocje grają ważną rolę w czasie startów. Wolę, żeby najbliżsi znajomi nie jeździli na zawody, stresuję się szczególnie mocno przy rodzicach. Raz pojawili się na stoku, ale nie wiedziałem, że tam są i wszystko było OK. Muszę to zmienić.Na liście sukcesów Marka Sąsiadka znajduje się wywalczone w ubiegłym roku międzynarodowe mistrzostwo Niemiec. Czy zimowe igrzyska powiększą tę listę- okaże się za niespełna trzy tygodnie.

Komentarze

Dodaj komentarz