Według słownika języka polskiego powiedzenie „jak Polak z Polakiem” stosuje się najczęściej w przypadku szczerych rozmów, zwłaszcza o sprawach publicznych, a ja dodam, raczej z zamiarem osiągnięcia porozumienia, czyli dogadania się, a nie tworzenia nowych problemów.
Wydaje się jednak, że obecnie, jeśli chodzi o sprawy polityczne, to nie ma mowy o jakimkolwiek „dogadaniu” się, i jak ulał pasuje powiedzenie: Gdzie dwóch Polaków tam trzy zdania. Już szybciej pogadamy z przysłowiowym Chińczykiem na migi, niż z rodakiem wyznającym odmienne poglądy polityczne. Z tym nawet na migi nie da rady. Ponieważ jest to oczywista prawda, nie będę brnął w grząskie tematy kampanijne, wyznając demokratyczną zasadę: niechże każdy sobie… polityczną rzepkę skrobie! Ale sądzę, że nie wszystko jeszcze stracone dla naszego społeczeństwa. Są bowiem przestrzenie, gdzie rodacy, znów powtórzę, odrzucając politykę, świetnie razem funkcjonują, na dodatek czerpiąc z tego przyjemność i wzajemne korzyści. Myślę o wspólnym przebywaniu osób pochodzących z rozmaitych regionów Polski, często uważanych za zwaśnione. Najwięcej sposobności do przypadkowych spotkań mamy w okresie wakacyjnym. Oto trafiają na siebie ludzie z uważanej za zapomnianą ściany wschodniej, z prężnej, gospodarnej Wielkopolski, z obu polskich stolic tej historycznej, i aktualnej, czy pracowici Górnoślązacy. I, o zgrozo, jakby skomentowali regionalni ekstremiści, nie obrażają się na siebie za to, że ktoś nazwał mieszkańca Podlasia śledzikiem, poznaniaka pyrą, krakusa centusiem, warszawiaka cwaniakiem, a Ślązaka Hanysem. Pamiętam czasy, gdy umiłowanie „małych ojczyzn” nie było popularne, a władza stawiała na centralizację również w tej dziedzinie i wszelkie odstępstwa piętnowała. Ale, jakby na przekór temu, lokalne społeczeństwa bywały wtedy bardziej zamknięte, zaś na cudzym terenie trzymały się razem, nie były gotowe na porozumienie z „obcymi”. Takie podejście zdaje się odchodzić do lamusa, chociaż oczywiście są środowiska, które hermetyczność uznają za jedynie słuszny walor.
W dzisiejszych czasach potrafimy się cieszyć, a nawet żartować z naszych lokalnych słabości, czy odmienności. Szukamy przyczyn tych różnic, i mamy świadomość, że sporo z nich należy do minionych reliktów, sięgających daleko w czasy rozbiorowe. Rozdarcie Polski między trzech zaborców, różniących się kulturą, stylem życia, odcisnęło piętno na ludziach w nich mieszkających. Ponad sto dwadzieścia lat zrobiło swoje. Zaborcy odeszli, lecz nawyki, przyzwyczajenia, stosunek do pracy, rodziny, państwa, gdzieś w głębi duszy pozostały. Podobnie jest z gwarami, którymi posługują się mieszkańcy Polski. Opuszczając swoje małe ojczyzny, raczej skrzętnie je kiedyś ukrywaliśmy, teraz nie wstydzimy się swoich odrębności, chętnie porównujemy nazwy różnych rzeczy i „melodyjność” wymowy.
Wypada mieć nadzieję, że trudny okres wyborczy nie przyczyni się do zniszczenia więzi społecznych, a po opadnięciu emocji Polak Polakowi nie będzie groźniejszym wilkiem, niż zazwyczaj…
Andrzej Derwisz
Komentarze