To mój ostatni felieton przed wyborami parlamentarnymi. Dlatego na wstępie uprzedzam czytelników, że ten tekst nie będzie mniej lub bardziej zakamuflowaną agitką wyborczą. Moim celem jest prezentacja kilku argumentów przemawiających za udziałem w głosowaniu, bez wskazywania kandydatów czy ugrupowań.
Sam udział w wyborach, to moim zdaniem dopiero połowa sukcesu. Najważniejszy jest świadomy wybór. Świadomy, czyli wynikający z dotychczasowych osiągnięć kandydata. Jego wiarygodności i wiarygodności ugrupowania pod szyldem, którego ubiega się o mandat poselski czy senatorski. Zadanie nie jest łatwe, szczególnie w toku kampanii wyborczej, w której wykorzystuje się wiele sztuczek socjotechnicznych. Z każdej strony atakować nas będą piękne hasła i uśmiechnięte twarze kandydatów, za którymi nie stoją konkretne osiągnięcia i realne do spełnienia obietnice. Niestety cel uświęca środki, więc lista obietnic za każdym razem jest otwarta i ograniczona tylko wyobraźnią sztabu wyborczego i łatwowiernością wyborców.
Wiele ugrupowań i ich kandydatów liczy na ich krótką pamięć. Kto by dzisiaj pamiętał, co obiecaliśmy 4 czy 8 lat temu. Jeszcze mniej osób będzie pamiętać o efektach rządów partii, które od lat są w opozycji. Przecież co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr. Ta skrócona wersja idei „grubej krechy”, czyli odcinana się od historycznych „osiągnięć” poszczególnych partii, daje zaskakująco dobre rezultaty.
Tu dochodzimy do meritum mojego apelu. Stosujmy zdroworozsądkową zasadę ograniczone zaufania. To najlepszy sposób, który pozwoli nam uniknąć pułapki politycznego marketingu. Jestem realistą i wiem, że nikt nie będzie przyglądał się sylwetkom i osiągnięciom wszystkich kandydatów, ale przynajmniej przyjrzyjmy się tym, na których chcemy oddać głos. Kryteria są proste. Wystarczy sprawdzić, czy kandydat miał swoje biuro, przyjmował w nich petentów i ile problemów regionu artykułował na forum parlamentu. Nie tylko deklaratywnie, czyli statystycznie (co zawsze imponująco wygląda w sprawozdaniach), ale z zamiarem realnego rozwiązania problemu.
Sposobów, które pozwalają nam oceniać kandydatów jest tyle, ilu jest wyborców. Warto po nie sięgnąć raz na cztery lata, by osoby, które w naszym imieniu zasiądą w parlamencie, faktycznie reprezentowały nasze, a nie swoje interesy. Warto poświęcić odrobinę czasu na poznanie kandydata, bo w ten sposób nikt nie będzie taktował wyborców podmiotowo, jak ciemną masę, której głosy są trampoliną do wyzbycia się na wygodnego poziomu życia lub polityczną karierę.
Zasada - głosuję na chybił trafił jest dobra, ale tylko w totku, i to statystycznie raz na kilka milionów.
Grzegorz Matusiak
Komentarze