Wymuszona plajta
Wymuszona plajta


Plajta stała się faktemWszystko zaczęło się 1 września ubiegłego roku. Kiedy członkowie załogi przyszli do pracy, zastali zaspawane bramy i hale produkcyjne. Razem z dyrektorem technicznym Ryszardem Siwcem zdecydowali o wejściu do zakładu celem zabezpieczenia maszyn i sprzętu. Przeskoczyli przez bramę, od dyżurnego elektryka wzięli piłkę do metalu i przecięli kłódkę. Potem na zmianę zaczęli pilnować bramy głównej. Wkrótce zaczęły się problemy z pensjami, a teraz spełnił się najczarniejszy ze scenariuszy: SteelCo splajtował. Nie ma tu już ani wody, ani prądu, a mimo to wciąż pilnują go ludzie. Nie wiedzą, co z nimi będzie, ale nadal przychodzą. Siedzą w stołówce, odśnieżają, czekają na zaległe wypłaty i zastanawiają się nad swoją przyszłością. W październiku zeszłego roku prezes Wacław Tokarz tłumaczył, że kłopoty z wypłatą są przejściowe. W listopadzie ludzie dostali po 400 zł. I to były ostatnie pieniądze, jakie widzieli. Żalą się, że nie mają z czego żyć. – Na święta sąsiad dał koledze kilka głów z karpia, żeby ugotował na nich zupę – mówi jeden z pracowników.SteelCo produkował konstrukcje stalowe i zatrudniał 120 osób, ale miał sześć mln zł długu. W czerwcu 2005 roku zabrzańska firma AWK kupiła jego wierzytelności. Zapłaciła 1,5 mln zł, a 60 proc. udziałów poszło pod zastaw. Podpisano z właścicielami przedwstępną umowę, a ci wyłożyli kolejny milion na maszyny. Zakład zaczął stawać na nogi. Wtedy do drzwi zapukał Marcin Kupczyk, nowy zarządca Koksoremu (który jest bankrutem, ale też właścicielem terenu, na jakim działa SteelCo), i zaczął domagać się 30 tys. zł miesięcznie z tytułu dzierżawy gruntów. SteelCo chciał dać 10 tys. zł. Zaspawanie bram przez zarządcę było więc próbą egzekucji pieniędzy za cztery miesiące. Łącznie z VAT-em chodziło o ponad 130 tys. zł.Szefowie SteelCo twierdzą, że umowa dzierżawy jest nieważna od kilku już lat, ale zdaniem zarządcy firma musi zapłacić, bo jest na terenie prywatnym. Prezes Tokarz nie zgadzał się z żądaniami zarządcy, twierdząc, że to haracz, zaś pieniądze trafiłyby nie do komornika i wierzycieli, ale do Kupczyka i właścicieli Koksoremu. Załoga uważała, że zarządca chciał wyegzekwować ostatnie pieniądze przed wkroczeniem syndyka. Przestoje, wymuszone awanturami i zaspawaniem hal produkcyjnych, rozłożyły SteelCo na łopatki. Obecnie firma ma już 11 mln zł długów, z czego około 200 tys. zł stanowią zaległe pensje. Właściciele SteelCo podjęli starania o wszczęcie postępowania upadłościowego. Miało ono pomóc firmie odsunąć spłatę długów i wyjść z kłopotów. Niestety, nadzorca sądowy złożył wniosek o jego umorzenie. To był cios, który dobił leżącego. Teraz już nawet sam prezes nie wie, co będzie dalej. Zapowiedział jednak, że jeszcze w styczniu wypłaci pracownikom po 420 zł. SteelCo będzie też chciał raz jeszcze złożyć w sądzie wniosek o ogłoszenie upadłości.Kilkanaście osób z byłej załogi znalazło już nową pracę. W najgorszej sytuacji znajdują się ci, którym pozostało kilka lat do emerytury. Co gorsza, właściciele nie pojawili się tu od kilku miesięcy. Ludzie skarżą się, że z tego powodu nie mogą nawet odebrać świadectw pracy, żeby móc poszukać sobie innej roboty. W głębi duszy chyba jednak mają nadzieję, że przejmie ich nowa firma. Inaczej przecież nie pilnowaliby zakładu tak wytrwale.
Tekst i zdjęcie: MAŁGORZATA SARAPKIEWICZ

Komentarze

Dodaj komentarz