To nie byl waglik
To nie byl waglik


Wyniki badań miały być znane w poniedziałek, ale służby sanitarne uporały się z analizami do soboty. – Już ok. godz. 14 otrzymaliśmy faksem informację z sanepidu, że ten proszek nie stwarza żadnego zagrożenia – poinformowała w poniedziałek podinspektor Alicja Popiłka, rzeczniczka żorskiej KMP. Dodała, że pracownicy stacji zaraz powiadomili o tym szpitale, gdzie na obserwacji zatrzymano wszystkich, którzy byli w banku w chwili nadejścia przesyłki. Dzięki temu weekend spędzili już w domach. Teraz pewnie pytają, po co był cały ten zgiełk, czy władze nie przesadzają z dmuchaniem na zimne i czy nie można wykluczyć bądź też potwierdzić zagrożenia szybciej. Wygląda jednak na to, że nie, ponieważ okres inkubacji (wylęgania się) bakterii wąglika trwa do 78 godzin.Zamieszanie zaczęło się w środę tuż po godz. 13, gdy w żorskiej filii BPH, która znajduje się na rynku, zjawił się kurier z kopertą. Po otwarciu przesyłki okazało się, że w środku jest druga koperta i trochę białego proszku, który wysypał się na stół. Pracownicy banku zaraz powiadomili o tym policję, która zaalarmowała pogotowie, sanepid i straż pożarną. Budynek otoczono taśmami, ewakuowano wszystkie 12 osób, które były wewnątrz (to sześciu pracowników i sześciu klientów), a także jedną, która przebywała w sąsiednim biurze maklerskim. Karetki przewiozły je na oddziały zakaźne szpitali w Tychach, Cieszynie, Bytomiu i Chorzowie, a członkowie plutonu ratownictwa chemicznego z Katowic zebrali proszek i zawieźli do sanepidu wojewódzkiego celem zbadania.– Akcja trwała do godz. 18, a więc poszła sprawnie, choć trzeba było wezwać aż tyle służb – stwierdza podinspektor Popiłka. Jak zaznacza, dyrekcja zamknęła filię banku i biuro maklerskie z zamiarem przeprowadzenia dezynfekcji pomieszczeń. W sobotę okazało się, że nie ma takiej potrzeby, więc w poniedziałek placówka pracowała już normalnie. Wypada tu dodać, że kurier nadmieniał, iż jego firma raz dostarczyła już przesyłkę do Warszawy, z której po otwarciu też wysypał się biały proszek. Był to talk, którym nadawcy z daleka podobno przesypują dokumenty, aby się nie sklejały. Jednocześnie, jak podkreślają stróże prawa, list pochodził z kraju wysokiego ryzyka (nadano go w Dubaju w Zjednoczonych Emiratach Arabskich), w dodatku nikt go nie oczekiwał.Choć więc w zasadzie wszyscy byli przekonani, że nie jest to nic groźnego, jednak istniał cień niepewności. – Trzeba więc było trzymać się procedur i wszystko dokładnie zbadać, żeby w razie czego nie wyrzucać sobie grzechu zaniechania – podsumowuje Tomasz Górecki, magistracki rzecznik. Jak dodała podinspektor Popiłka, nikt nie będzie dochodził treści pism, jakie (i jeśli w ogóle) zawierała przesyłka. Sanepid postanowił przekazać ją do utylizacji, a pozostałe służby liczą teraz koszty akcji.ELŻBIETA PIERSIAKOWA

Komentarze

Dodaj komentarz