Przetworstwo w odwrocie
Przetworstwo w odwrocie


– Jeśli porówna się liczbę złożonych wniosków z różnych powiatów, to z Raciborszczyzny spływa ich tak niewiele, że jest to szokujące – mówi Leszek Znamienowski, główny specjalista w Śląskim Oddziale Regionalnym Agencji Rozwoju i Modernizacji Rolnictwa w Częstochowie. Mało projektów dotyczy zwłaszcza przetwórstwa, marketingu rolniczego i różnicowania działalności, czyli uruchamiania np. warsztatów naprawy maszyn, piekarni, ciastkarni, czyli usług towarzyszących rolnictwu. Musi to dziwić, zważywszy na fakt, że jeszcze 20 i więcej lat temu Racibórz i okolice stanowiły zagłębie żywieniowe dla Górnego Śląska. Stąd pochodziły mięso, mleko, zboża, owoce, warzywa. Działały młyny, kaszarnie, octownia, winiarnia, zakłady przetwórstwa warzyw i owoców, spółdzielnia mleczarska.Skutki przemianPowiat raciborski włączono do województwa katowickiego m.in. z uwagi na rolniczo-przetwórcze zaplecze. W okresie przemian, jakie nastąpiły w kraju po 1989 roku, zakłady jednak padły, ponieważ nie wytrzymały konkurencji taniej żywności z Zachodu, a państwo ich nie wsparło. Ostała się właściwie tylko mleczarnia. Ani rolnicy, ani inni przedsiębiorcy nie wykazują zainteresowania inwestowaniem w przetwórstwo. Nie zachęcają ich nawet duże pieniądze do wzięcia – na pojedynczy projekt można dostać nawet 20 mln zł dofinansowania. Dla porównania w dużo mniejszym powiecie bieruńsko-lędzińskim złożono pięć wniosków dotyczących przetwórstwa na łączną sumę 15 mln zł. Tam widać ożywienie.Rolnicy z Raciborszczyzny złożyli jedynie trzy wnioski dotyczące wspomnianego różnicowania działalności. To jednak i tak dużo lepiej niż w powiatach rybnickim czy mikołowskim, z których nie pochodzi ani jeden projekt. Tym niemniej na Śląsku są regiony, w których złożono po kilkadziesiąt wniosków. Podobny zastój dotyczy rozwoju rzeźni, ubojni i wędliniarstwa. Do dziś na Raciborszczyźnie działają trzy rzeźnie i nie ma zainteresowania inwestowaniem w tę gałąź przemysłu spożywczego. Jak mówi Henryk Panek, kierownik biura powiatowego ARiMR w Raciborzu, miejscowi rolnicy owszem inwestują, ale wyłącznie w samą produkcję rolną. Dowodem na to są 64 wnioski o łącznej wartości przeszło 8 mln zł.Zasiać i mieć spokójProblem polega na tym, że wolą zasiać i, czekając na żniwa, wyjechać na Zachód i trochę dorobić. Nie uśmiecha się im zabieganie o pieniądze na przetwórstwo czy inną bardziej skomplikowaną działalność. Wielu gospodarzy ma zresztą podwójne obywatelstwo i niemieckie paszporty, co ułatwia im takie działania. Niezależnie od tego rodzi się pytanie, czy niewielka liczba składanych wniosków nie wynika z niedoinformowania. Wydaje się jednak, że nie. W urzędach gmin, w bankach, starostwie, ośrodku i oczywiście w biurze terenowym ARiMR w Raciborzu pracują przeszkolone osoby chętnie informujące rolników. Agencja organizowała liczne spotkania, szkolenia, w propagowanie dopłat włączyły się nawet parafie.– Zresztą rolnicy wcale nie muszą się orientować w programach, bo jest ich sporo, więc trudno to ogarnąć. Wystarczy, jak dany gospodarz powie mi, co chce robić, a ja już mu dopasuję program, żeby dostał pieniądze – twierdzi Henryk Panek. Oswald Krupa, rolnik z Krzyżanowic, uważa, że kiedy rolnicy wrócą z zarobionymi euro, to zrobią dobry użytek z tych pieniędzy. Jego zdaniem właściciele małych gospodarstw o areale 10-15 ha zainwestowali sporo, jeszcze zanim Polska weszła do Unii Europejskiej. Teraz nie widzą sensu wykładania większych sum, bo sądzą, że i tak nie sprostają konkurencji tworzących się dużych farm, które mają 200 ha lub więcej powierzchni.Przyszłość w agroturystyceWidać to chociażby na przykładzie Krzyżanowic. Jeszcze 20, 30 lat temu było tam około 50 gospodarstw, teraz jest mniej niż dziesięć. Jeśli drobni rolnicy już w coś włożą pieniądze, to np. w agroturystykę. Przykładem na to jest sam Oswald Krupa, który zgłosił się po rentę strukturalną. Przekazał ją córce, która obecnie załatwia formalności, żeby móc zaciągnąć kredyt na rozwinięcie gospodarstwa agroturystycznego. To jest jakieś wyjście, bo, jak mówi pan Oswald, nie da się wyżyć z 17 hektarów roli. Przy okazji rodzi się pytanie o wspomniane rzeźnie, bo nic nie wskazuje na to, żeby na Raciborszczyźnie miało ich przybyć. Dlaczego?W sąsiedniej Lubomi (powiat wodzisławski) są trzy potężne rzeźnie, oddalone od Raciborszczyzny raptem o kilka kilometrów, które mają kłopot ze zdobyciem wystarczającej ilości żywca, żeby móc zaspokoić swoje zdolności przeróbcze. Skupują więc trzodę nawet z okolic Opola, Kędzierzyna, a nawet Kluczborka, nie wspominając już nawet o Raciborzu.
Tekst i zdjęcie: TOMASZ RAUDNER

Komentarze

Dodaj komentarz