Jestesmy razem
Jestesmy razem


Na każdy wernisaż przychodzi z mężem i pociechami. To Krzyś, Julia i Mateusz. Ten ostatni, najmłodszy, ma trzy lata. Artystka podkreśla, że gdy w jej życiu ma się wydarzyć coś ważnego, stara się do tego przygotować. Tak samo podeszła do sprawy narodzin pierwszego dziecka. Szukała dobrej szkoły rodzenia, ale nie interesowały jej zajęcia grupowe. Tak trafiła do Mikołowa, do najwspanialszej, jak mówi, położnej Katarzyny Oleś. Spotykała się z nią razem z mężem. Ona opowiadała o porodzie, oni wypytywali o szczegóły. – Po kilku spotkaniach wiedziałam już, że nie powinno się ingerować w coś, z czym radzi sobie sama natura – stwierdza artystka.Bez przeciwwskazańW czasie kolejnej wizyty wypatrzyła na półce cieniutką książeczkę pt. „Rodzić w domu”, którą napisała doświadczona położna z Warszawy. Po jej przeczytaniu wiedziała już, że za żadne skarby nie pójdzie do szpitala. Wcześniej planowała z mężem poród rodzinny, ale jednak w szpitalu. Położna powiedziała, że odbiera takie porody, oczywiście pod warunkiem prawidłowego przebiegu ciąży i braku jakichkolwiek przeciwwskazań. – Przyjechała do nas wcześniej, by sprawdzić, jakie mamy warunki – opowiada pani Maria. Poważnym problemem okazał się brak telefonu, a komórki nie były wtedy jeszcze tak popularne, zresztą państwo Śliwowie do dziś mają kłopoty z zasięgiem.– Ja jednak zwyczajnie się uparłam, a mąż, choć był pełen obaw, nie miał wyjścia, bo to ja miałam rodzić – wspomina pani Maria. Jak dodaje, wspólnie przygotowali listę nazwisk sąsiadów posiadających telefon, a także szpitali, do których mogliby pojechać, gdyby zaistniała taka potrzeba. Jak stwierdza, te logistyczne przygotowania wyraźnie uspokoiły położną i w końcu się zgodziła. Na pytanie, czy wszystko poszło zgodnie z planem, odpowiada, że prawie. Krzysiu urodził się 8 stycznia 1995 roku. Pierwsze bóle poczuła w nocy. Nie chciała budzić męża, ale otworzyła sobie książkę, by sprawdzić, co mówi na ten temat fachowa literatura.Pozorne i rzeczywisteZnalazła dwie rubryki: bóle pozorne i rzeczywiste. Była pewna, że te właściwe dopiero przed nią. Rano zadzwoniła do położnej. Ta przyjechała po kilkunastu minutach, popatrzyła i stwierdziła, że jej podopieczna już właściwie rodzi. Podpowiadała jej różne pozycje, ale ostatecznie pani Maria urodziła na stojąco. Mąż stał z tyłu i trzymał ją pod pachami. – Potem najbardziej bolały mnie właśnie ramiona – wspomina. Jak dodaje, Krzysiu był śliczny, miał duże oczy, wszyscy byli naprawdę szczęśliwi. Ona czuła się całkiem dobrze i wcale nie musiała leżeć. – Ledwo więc ogarnęliśmy mieszkanie, zaprosiliśmy moją babcię Wiktorię, która mieszkała na parterze, i usiedliśmy sobie do kawy i kołocza – opowiada pani Maria.Gdy w drzwiach stanął jej ojciec i zobaczył babcię ze swoim pierwszym wnukiem na rękach, zaniemówił. Na pytanie o trudne chwile, jakie przeżywają kobiety podczas porodu, pani Maria odpowiada, że te najtrudniejsze spędza w łazience z głową w umywalce. I zawsze wtedy myśli, jak to wspaniale, że nie jest w jakimś szpitalu, tylko u siebie. Julia też musiała przyjść na świat w domu. Jej mama nie zastanawiała się ani przez chwilę. Miesiąc przed terminem położna pojechała z nią na USG. Okazało się że dziecko obróciło się i jest w tzw. położeniu pośladkowym. Pani Kasia orzekła wtedy, że w tej sytuacji nie może być mowy o porodzie w domu.Szpital? Nigdy!Pani Maria nadal jednak nie brała pod uwagę szpitala. Była przekonana, że musi stać się jakiś cud, że dziecko w końcu się obróci. – Kilka dni później pojechałam do Jastrzębia na koncert Kory Jackowskiej i trochę poskakałam. Nazajutrz okazało się, że dziecko się obróciło, co potwierdziło badanie USG – opowiada artystka. Tym razem, jak mówi, nauczona doświadczeniem rodziła zwrócona do męża, wisząc na jego szyi. To była pierwsza sobota po Wielkanocy, gdy zaczął się już sezon ślubów. Julia urodziła się o 15, a pół godziny później przyjechała na zdjęcia pierwsza umówiona para. – W pracy musiał mnie zastąpić mąż, ale i nowożeńcy, i ja byliśmy zadowoleni z jego zdjęć – dodaje pani Maria.Mateusz urodził się w niedzielę wielkanocną. Tym razem na statywie stała kamera, bo położna chciała nagrać film instruktażowy. – Zrobiłam sobie makijaż i ubrałam ładną koszulę nocną. Niestety w czasie porodu przykucnęłam i wyszłam z kadru, a nikt nie pomyślał o przestawieniu kamery. Z filmu nic nie wyszło – wspomina. Na pytanie, czy kolejny poród jest łatwiejszy od poprzedniego, odpowiada, że za trzecim razem wszyscy podeszli do tego na wesoło. Zwłaszcza że Mateusz urodził się w czepku, czyli z błoną płodową na głowie, więc główka wyglądała tak, jakby była zapakowana w folię. Pan Adam z położną żartowali nawet, że to dziecko z supermarketu.Kto bardziej nerwowy?– Sześć dni później fotografowałam w plenerze aż pięć par nowożeńców – opowiada artystka. Gdy pytamy, kto zwykle denerwował się bardziej, ona czy ojciec, odpowiada, że chyba jednak mąż, bo mógł tylko asystować. Zresztą on też przyszedł na świat w domu. Jego starszego brata teściowa urodziła w 1964 roku na szpitalnym korytarzu. Powiedziała sobie wtedy, że już nigdy więcej i drugie dziecko powiła w domu. – Ta świadomość na pewno mu jakoś pomogła. Nie jestem osobą nazbyt religijną, ale moja wiara najwyraźniej objawia się w czasie porodu. Po prostu wierzę w Opatrzność i mam zaufanie do natury. Jeśli się w nią nie ingeruje, wszystko biegnie swoim rytmem – twierdzi pani Maria.Czasem, jak dodaje, ma wrażenie, że lekarz, który bierze pieniądze za asystowanie przy porodzie w szpitalu, na siłę chce udowodnić, że jest potrzebny. Jej zdaniem natura wie, co robi, a te narodziny dzieci w domu to najpiękniejsza rzecz, jaka mogła się jej przytrafić. – Wszyscy razem jesteśmy ze sobą od początku, a to też ma swoje znaczenie. Czasem opowiadam o tym młodym parom, które fotografuję. Chcę, by wiedziały, że dzieci można też rodzić w domu – podsumowuje pani Maria.
Tekst i zdjęcie: WACŁAW TROSZKA

Komentarze

Dodaj komentarz