Laskawosc losu
Laskawosc losu


Niektórzy, jak Eugeniusz Gembalczyk, radzą sobie mimo braku dachu nad głową.Pan Eugeniusz niedługo skończy pięćdziesiątkę. Dom stracił w 1984 roku po rozwodzie z żoną. Oboje poszli na ugodę: on zrzekł się własnościowego mieszkania w bloku, ona w zamian zwolniła go z płacenia alimentów na dzieci. Gembalczyk nie miał dokąd pójść, wybrał życie bez adresu. Wcześniej pracował w kopalni Borynia jako górnik strzałowy i kombajnista. – To był bardzo dobrze płatny zawód – wspomina. Przez 22 lata koczował w różnych miejscach, aż trzy lata temu znalazł przystań na skraju miasta, blisko dworca kolejowego, dookoła są same lasy. Razem z konkubiną Jolą zajmują parter budynku gospodarczego, za ścianą rezyduje kolega, na piętrze mieszka jeszcze kobieta, kilka osób przebywa tu tymczasowo. Łączy ich jedno: wszyscy są bezdomni, a dom nie ma adresu.Szczęście w biedziePan Eugeniusz miał szczęście, że tu trafił, bo budynek razem z pobliskim stawem i łąką to własność prywatna. Gospodarz dogląda posesji raz w miesiącu. – Pokręci się, pośmieje, siedźcie tu, mówi i odjeżdża – opowiada Gembalczyk. Wspólnie z Jolą zorganizowali prowizorkę mieszkania: w ciasnym pokoiku stoją łóżko, fragment meblościanki, na ścianach wiszą obrazki, maleńkie pomieszczenie obok to minikuchnia, tu stoją tapczan, stół i żelazny piec na węgiel, z którego bucha ciepło, bo od stawu ciągnie chłodem. Gdyby nie ten piec, zimą byłoby ciężko, ale niskie temperatury nie robią wrażenia na Joli, która przez pięć lat mieszkała pod namiotem, blisko oczyszczalni ścieków. – Najgorsze były mrozy poniżej 17 stopni, ale człowiek do wszystkiego się przyzwyczai – opowiada.Jak wspomina, gdy było zimno, wchodziło się pod kołdry, ale i tak nabawiła się choroby zwyrodnieniowej stawów. Z Gembalczykiem znają się od 15 lat, ale ich drogi kiedyś się rozeszły. Parą są od trzech miesięcy, czyli od czasu, jak wyszła z więzienia. – Przyszła do mnie, nie miała się gdzie podziać, więc przyjąłem dziewczynę pod dach – wyjaśnia pan Eugeniusz. – Za głupotę siedziałam, kolega namówił mnie na włamanie do kiosku. Miałam stać na czatach, on nawet kłódki nie zdążył przeciąć, jak nas zwinęli – tłumaczy Jola. Gembalczyk i jego przyjaciółka to elita wśród bezdomnych, hodują cztery kozy, codziennie jest świeże mleko, mają się gdzie umyć. Wstają wcześnie rano i ruszają na obchód po okolicznych śmietnikach, żeby zebrać jak najwięcej złomu i puszek, które potem sprzedają w punkcie skupu.Damy sobie radęZa zarobione pieniądze kupują żywność i najpotrzebniejsze artykuły, czasem odwiedza ich ktoś z opieki społecznej. – Jakoś sobie radzimy, dziewczyna dba o porządek, no i mam moje kozy – mówi dumny Gembalczyk. W okolicy stoi niewiele domów, ale sąsiedzi są w porządku, pan Eugeniusz zna się prawie ze wszystkimi. Na początku zaglądała tu policja. Swego czasu jeden z sąsiadów uznał, że zagraża mu pies Gembalczyka i wezwał radiowóz. – Spaliśmy w jednym pokoju, nasza suczka z nami, policjantów było dwóch. Nawet nie zapukali, tylko wyważyli drzwi i wtargnęli do środka. Przestraszone zwierzę rzuciło się na jednego z nich, no i zastrzelili mi psa. Teraz już nie przyjeżdżają – mówi pan Eugeniusz. Za rok skończy mu się termin najmu, bo właściciel zawarł z nim i bezdomną sąsiadką z góry rodzaj umowy, płacą po 25 zł czynszu na miesiąc.– Ale przedłużę umowę na następne trzy lata – planuje Gembalczyk. Tylko on i sąsiadka przebywają tu na stałe. Pozostali lokatorzy wprowadzają się na chwilę i przenoszą się gdzie indziej. Według danych MOPS-u, w 2005 roku w mieście było 110 bezdomnych, w tym 16 kobiet i 94 mężczyzn, tak też jest obecnie. Należy jednak pamiętać, że to osoby korzystające z pomocy opieki społecznej. Rzeczywista liczba pozbawionych dachu nad głową jest nie do ustalenia, ponieważ znaczna część w ogóle nie zagląda do MOPS-u, a latem ruch wśród nich nasila się na tyle, że sami pracownicy ośrodka mają problem z ich odnalezieniem. Ta specyficzna grupa stara się być samowystarczalna i niechętnie przyjmuje jakiekolwiek wsparcie z zewnątrz.Trudne rygoryJak twierdzi Marcin Nowak, pracownik socjalny MOPS-u, aby otrzymać np. jeden posiłek dzienny, jego podopieczni muszą spełnić kilka warunków, przede wszystkim być w miarę trzeźwi i odebrać jedzenie osobiście. Chętnych jest niewielu, bo w tym środowisku niemal wszyscy mają problem z alkoholem. Większość trafiła na ulicę z powodu nałogu, pozostali zaczęli pić już jako bezdomni. – Ale nikogo nie uszczęśliwiamy na siłę – stwierdza Marcin Nowak.
Tekst i zdjęcie: IZA LARISZ

Komentarze

Dodaj komentarz