Szczerosc nie poplaca
Szczerosc nie poplaca


W listopadzie zeszłego roku dostała wypowiedzenie z zakazem wykonywania pracy, choć, jak twierdzi, miała czystą kartę pracowniczą. Przez blisko 30 lat nie dostała nawet upomnienia, a od 1999 roku, kiedy objęła funkcję kierownika laboratorium, jej kartoteka wzbogaciła się nawet o nagrodę przyznaną przez poprzedniego dyrektora. W uzasadnieniu zwolnienia zarzucono jej ciężkie naruszenie podstawowych obowiązków, m.in. fałszowanie ewidencji rozchodów odczynników i kosztów, manipulowanie danymi, co wprowadziło w błąd komisję inwentaryzacyjną, czy doprowadzenie do podpisania niekorzystnego kontraktu na dzierżawę aparatury i zakup odczynników.Zarzuty z sufitu?Dla zainteresowanej zarzuty są absurdalne, bo takie sprawy przekraczają jej kompetencje. Nie ma w nich krzty prawdy. Jej zdaniem dyrektor wpisałby w wypowiedzeniu cokolwiek, byleby mieć pretekst do jej wyrzucenia. – Wiedzieli, że nie wolno mnie zwolnić na trzy lata przed emeryturą. Jedyną furtką stanowiła dyscyplinarka, więc szukali pretekstu – uważa Elżbieta Boruch-Priebe. Twierdzi, że szefowie najpierw próbowali udowodnić jej opuszczenie stanowiska pracy na trzy dni, choć poszła na czterodniowy urlop z powodu remontu domu. Trzeciego dnia wezwano ją telefonicznie do pracy, bo wicedyrektor ds. medycznych miał nie wiedzieć, co się z nią dzieje od tych trzech dni.Zdziwiła się, bo, jak twierdzi, ten sam wicedyrektor zgodził się na jej urlop. W kadrach dowiedziała się, że nie ma jej karty urlopowej. Leżała na biurku dyrektora. – Oświadczyłam, że chyba nie sądził, bym po 30 latach pracy dała się tak wpuścić w maliny. Zapytałam też, czy przekaże kartę urlopową, gdzie należy, skoro przy świadkach dał mi wolne – opowiada szefowa laboratorium. Jeszcze tego samego dnia karta znalazła się w kadrach. Pani Elżbieta uważa, że widocznie wszystko było ukartowane, skoro kilka dni później dyrektor wezwał ją, mówiąc, iż stracił do niej zaufanie i musi podziękować za pracę.Kto szuka...– Straszono mnie prokuratorem. Powiedziałam, proszę bardzo, ale wtedy wyjdą na jaw różne sprawy związane z przetargami i negocjacjami, które uderzą w dyrektorów – opowiada kierowniczka. Jak dodaje, jest dobrze zorientowana w kwestiach przetargów dla laboratorium. Dyrekcja szpitala konsultowała z nią oferty firm. W jednym przypadku szefowa optowała za ofertą jej zdaniem korzystną, która jednak nie wzbudzała entuzjazmu szefów, choć ona uważa, że jako fachowiec wie lepiej, jakiego sprzętu potrzeba w laboratorium. Zaznacza przy tym, że choć zawsze mówiła, co myślała, to podporządkowywała się woli zwierzchników i wykonywała ich polecenia:– Wiem, że mam trudny charakter, ale zawsze byłam lojalna wobec dyrektora – twierdzi. Udała się do starosty Jerzego Wziontka, zwierzchnika dyrektora szpitala, który odbył z nią długą i szczerą rozmowę. – Pani Priebe przeczuwała, że grozi jej zwolnienie. W tej sytuacji doprowadziłem do spotkania, w którym uczestniczyła ona, dyrekcja, związki zawodowe, przewodniczący komisji zdrowia i ja. Dyrekcja udowadniała swoje pretensje do pani kierownik, a ta miała się do tego ustosunkować w ciągu dwóch tygodni. Ponoć się z tego nie wywiązała. Związki zawodowe zachowały się biernie w całej sprawie – opowiada starosta.Musztarda po obiedzie– Jak miałam odnieść się do zarzutów, skoro najpierw mnie zwolniono, a potem kazano się tłumaczyć? – pyta była kierowniczka. Skierowała sprawę do sądu pracy. Domaga się przywrócenia na stanowisko, ale nie wyobraża sobie dalszej współpracy z obecną dyrekcją. Kolejna rozprawa odbędzie się 26 lipca. Co ciekawe, zwolniona kierowniczka dowiedziała się, iż jej proces jest kolejnym procesem pracowniczym dotyczącym szpitala, który przegrał wiele poprzednich spraw, bo dyrektorzy nie mieli dowodów winy, i postanowiła to wykorzystać. 6 marca, powołując się na ustawę o dostępie do informacji niejawnych, poprosiła starostę o udostępnienie danych na temat kosztów procesów, jakie szpital przegrał w latach 2003-2005.Pismo zostało bez odpowiedzi. 27 kwietnia pani Elżbieta złożyła więc do wojewody skargę na starostę, zawierając uwagę, że najwyraźniej powiat po cichu przyzwala na takie praktyki w szpitalu. Po niespełna dwóch tygodniach wojewoda przekazał sprawę Radzie Powiatu Raciborskiego. Tym razem starosta szybko wystąpił do dyrektora o sporządzenie bilansu, a 23 maja przekazał go kierowniczce. Z tabeli wynika, że w latach 2003-2005 szpital poniósł 343 tys. zł kosztów procesowych. Starosta wyjaśnił też, że po otrzymaniu pisma kierowniczki przekazał je radcy prawnej z adnotacją, że prosi ją o rozmowę. Prawniczka jednak zachorowała i dość długo przebywała na zwolnieniu, a papier przeleżał w jej biurku. Stąd wzięła się zwłoka. Pani mecenas wróciła do starostwa już po regulaminowym terminie 30 dni na odpowiedź.
Tekst i zdjęcie: TOMASZ RAUDNER

Komentarze

Dodaj komentarz