Bo nie byl zdeklarowany
Bo nie byl zdeklarowany


– Jesteśmy zbulwersowani, zwłaszcza że było to dwa dni po pierwszym tego roku w Polsce śmiertelnym przypadku użądlenia przez osę – mówią Bogumiła i Jan Pukowcowie ze Stanowic, rodzice Olka. 25 lipca Olek rozmawiał z kolegą na podwórku. – Nagle poczułem ukłucie w język i zobaczyłem odlatującą osę – opowiada Olek. Była godz. 16.15, kiedy zaalarmowani rodzice zapakowali syna do samochodu i pojechali do najbliżej przychodni. Ponieważ stanowicki ośrodek czynny był tylko do godz. 14, udali się do przychodni Remedium w Czerwionce, pracującej do godz. 18. – Olek cierpiał, język spuchł, a na lewej stronie twarzy pojawił się obrzęk – mówi Bogumiła Pukowiec.Kilka minut przed 16.30 rodzice byli na miejscu. Matka poszła z synem do przychodni. Ojciec został w aucie z młodszym dzieckiem. W rejestracji były dwie panie. Kiedy matka powiedziała, co się stało, usłyszała: „osa, ha, ha, ha!”. – Zostałam wyśmiana. Zapytano mnie, czy jesteśmy ubezpieczeni, czy płacimy składki, gdzie jesteśmy zdeklarowani i u jakiego lekarza. Kiedy powiedziałam, że w przychodni w Stanowicach, usłyszałam, że mam tam jechać, bo tu nas nie przyjmą i żebyśmy nie panikowali – mówi pani Bogumiła. Tłumaczyła, że przychodnia jest już nieczynna, ale panie były nieugięte, choć chłopiec już tak opuchł, że nie mógł mówić.– Dla tych rejestratorek ważne było tylko to, gdzie jesteśmy zdeklarowani – bulwersuje się mama Olka. Panie zaczęły jej tłumaczyć, że dziecko nie należy do tej przychodni, więc ta nie dostanie pieniędzy za jego przyjęcie. Na koniec poradziły pojechać na pogotowie. – Mówiłam, że to daleko, że przyjechaliśmy do najbliższego ośrodka, że syn został użądlony w język, ale do nich nic nie docierało – denerwuje się pani Bogumiła. – Byliśmy gotowi zapłacić jak za wizytę prywatną, byleby pomogli dziecku – dodaje tata Olka. W końcu matka złapała syna za rękę i ruszyła do mieszczącego się w tym samym budynku NZOZ Medipoz. Kiedy powiedziała, co się stało, dzieckiem zaraz, bez żadnych pytań, zajął się doktor Stachoń, który akurat był w rejestracji.Olkowi zaaplikowano zastrzyk i wapno, a potem lekarz zaczął go obserwować. W drugiej przychodni nie mogą zrozumieć, jak można było odmówić pomocy użądlonemu dziecku. – I to w momencie, kiedy tyle mówi się o skutkach użądleń. A tu chodziło o użądlenie w język, więc sytuacja była bardzo groźna – dziwi się jedna z pielęgniarek. Kiedy nazajutrz matka opowiedziała o wszystkim lekarce w swojej przychodni, ta kręciła głową z niedowierzaniem. Rodzice stwierdzili, że nie puszczą tego płazem. Ponieważ jednak nie znali nazwisk służbistek, Jan Pukowiec poszedł do Remedium jeszcze raz. Była godz. 17. Zapytał, jak twierdzi, o nazwiska rejestratorek, ale panie orzekły, że je napadł i, grożąc wezwaniem policji, zaczęły wypychać go za drzwi.– Powiedziałem, że złożę skargę, ale rozbawione stwierdziły, że i tak nic im nie zrobią. Ledwo mnie wypchnęły, zamknęły drzwi na klucz i opuściły żaluzje – mówi Jan Pukowiec. Na odchodne zwrócił im uwagę, że same pracują sobie na opinię, jaką ma o nich społeczeństwo, bo dobrzy lekarze wyjechali za granicę. Przyznaje, że był zdenerwowany. Dwa dni wcześniej osa użądliła w wargę Ewę Sałacką. Aktorka zmarła, więc miał prawo wpaść w panikę. Chwilę później do przychodni przyszła pacjentka. Zdziwiona zamkniętymi drzwiami, zapukała. Panie najpierw uchyliły żaluzje, sprawdzając, czy w pobliżu nie ma natrętnego ojca, potem wpuściły kobietę i zamknęły drzwi na klucz. 27 lipca Pukowcowie napisali na pracownice Remedium skargę do rzecznika praw pacjenta.
Tekst i zdjęcie: MAŁGORZATA SARAPKIEWICZ

Komentarze

Dodaj komentarz