Bez slowa na bruk
Bez slowa na bruk


Barbara i Zbigniew Kiersztyn chcieli wynająć mieszkanie. Pół roku temu natrafili na ogłoszenie prasowe. Uznali, że oferta jest w sam raz dla nich. Lokal leży w centrum Czerwionki, ma 48,49 m kw. powierzchni. 13 kwietnia podpisali umowę z właścicielką. – Zapłaciliśmy 1,5 tys. zł odstępnego, kwietniowy czynsz i 300 zł kaucji. Umowę mieliśmy do 30 września, później miała być przedłużona. Przezornie na wszystko wzięliśmy pokwitowania – mówi pani Barbara. Mieszkanie wyremontowali i co miesiąc opłacali 271,72 zł czynszu, 72,74 zł opłaty remontowej oraz inne należności wymienione w umowie.Zapłacili nawet 500 zł, które należały się energetyce. 27 września dostali od gospodyni SMS-a z informacją, że zjawi się u nich za dwa dni oraz prośbą o przygotowanie rachunków do wglądu i pieniędzy, bo chce przedłużyć umowę. Ucieszyli się, bo nazajutrz mieli ślub. Jednak 29 września właścicielka zadzwoniła, że nie przyjedzie, a 2 października przysłała SMS-a z poleceniem opuszczenia mieszkania i oddania kluczy do następnego dnia. Pani Barbara zadzwoniła do niej z prośbą o przemyślenie decyzji, a przynajmniej danie im trochę czasu.– Mam 10-letniego syna z pierwszego małżeństwa. Gdzie mieliśmy pójść w ciągu dnia? Prosiłam, ale ta pani była nieugięta. Z kolei do męża zadzwonił jakiś mężczyzna i powiedział mu, że jak się nie wyprowadzimy, to porąbią nam meble i wyrzucą przez okno – opowiada pani Barbara. Jak dodaje, przez cały dzień przychodziły SMS-y z żądaniami natychmiastowego opuszczenia mieszkania. – Kiedy odpisaliśmy, że mieszka z nami dziecko, dostaliśmy odpowiedź, że umowa była na męża bez dziecka – opowiada pani Barbara. 3 października o godz. 11 do mieszkania wkroczyła właścicielka w towarzystwie jakiejś kobiety. Przedstawiła ją jako pełnomocnika. – Znowu usłyszeliśmy o rąbaniu i wyrzucaniu mebli. Zaczęliśmy więc wynosić rzeczy przed blok. Na odchodne dostaliśmy zwrot 230 zł z 300 zł kaucji – mówią Kiersztynowie.Nowe meble, pełna lodówka i prezenty ślubne wylądowały na chodniku. Część trafiła do piwnicy u kuzynki, część do teściowej. Pani Barbara nie doczekała końca eksmisji. Zemdlała. Karetka odwiozła ją do szpitala z podejrzeniem poronienia. – Na szczęście okazało się, że nie były to problemy z ciążą, tylko wynik stresu – płacze kobieta. W zeszły czwartek małżonkowie złożyli w urzędzie wniosek o przydział mieszkania. Jednak mają nikłe szanse na jego otrzymanie, bo na komunalne M w gminie czeka 450 rodzin. Na razie przygarnęła ich matka pani Barbary, a sąsiedzi twierdzą, że właścicielka podobnie postępowała z poprzednimi najemcami. – Jedną kobietę, w ciąży, to wyrzuciła tydzień przed porodem – mówią.Nazajutrz do małżonków zadzwoniła kuzynka z informacją, że ta pani ponownie dała w gazecie ogłoszenie o wynajmie mieszkania. – Nie mogliśmy w to uwierzyć. Wyrzuciła nas, bo miał się wprowadzić ktoś inny – stwierdzają małżonkowie. Inną wersję przedstawia właścicielka Halina Milczarek-Sealy. Jak mówi, nie mieszkała w tym własnościowym lokalu, więc go wynajęła. Umowa z małżonkami opiewała na pół roku, do 30 września. Warunek był taki, że do 10. każdego miesiąca muszą na bieżąco płacić czynsz i wszystkie związane z nim opłaty. W umowie zapisano też, że jeśli przestaną płacić i nie uregulują należności w ciągu miesiąca, rozwiąże z nimi umowę natychmiast i bez wypowiedzenia.– Wyjeżdżałam za granicę i ustanowiłam pełnomocnika, który zajmował się sprawą mieszkania. Po kilku miesiącach dowiedziałam się, że najemcy przestali płacić, więc wróciłam do kraju – wyjaśnia właścicielka. Jak dodaje, sprawdziła w ZGKiM, do którego należy blok, i okazało się, że długi narosły do ponad 800 zł. Skontaktowała się z najemcami, a ci powiedzieli jej, że nadal chcą tam mieszkać, ale pieniądze będą mieli dopiero w październiku. – Nie mogłam pozwolić na narastanie długu. Poprosiłam więc, by spłacili należności. W sierpniu zaczęli spłacać. Potem przestali odbierać telefony. Pozostały więc SMS-y. Później okazało się, że zadłużenie na 30 września wynosiło 300 zł. 1 października zapłacili tylko 190 zł za wodę. Poinformowałam ich więc, że umowa została rozwiązana – dodaje Halina Milczarek-Sealy.Jak dodaje, chce sprzedać to mieszkanie, ale zrobi to dopiero w przyszłym roku. Inaczej, z uwagi na okres karencji, straciłaby bonifikatę. Ponieważ rozwiązała umowę z tym państwem, dała ogłoszenie o wynajmie. Może w końcu trafi na kogoś, kto będzie płacił. Jak mówi, nie wie, dlaczego ci państwo tak postąpili, skoro oboje pracują. Ma wrażenie, że chcieli doprowadzić do tego, żeby ona straciła to mieszkanie. – Kiedy pytałam, czemu nie płacą, ten pan powiedział, że nie, bo nie. Zaczęli się odgrażać, że mnie podkablują do urzędu skarbowego, a musiałabym być szalona, żeby wynajmować mieszkanie i nie płacić podatku. W końcu zaczęli nawet dzwonić z pogróżkami. Zgłosiłam to na policji. Ta sprawa kosztowała mnie sporo nerwów – kwituje właścicielka. Z kolei Kiersztynowie czują się oszukani. Dlatego postanowili opowiedzieć o wszystkim „Nowinom”. – Chcemy, żeby już nikt więcej nie padł ofiarą wynajmu tego lokalu – mówią.MAŁGORZATA SARAPKIEWICZ
Zdjęcie: Bogusław Wilk
Podpis:3 października Kiersztynowie wylądowali z dobytkiem na chodniku

Komentarze

Dodaj komentarz