Satysfakcja bez pieniędzy


Pani Ewa czuje się pokrzywdzona. – Co z tego, że sąd wskazał winnego kradzieży, skoro zszargano moje dobre imię? Ja niczego nie ukradłam, ale to mnie zwolniono z pracy i kazano wpłacić te 600 zł, ale kolega pracował aż do końca 2005 roku, czyli zamknięcia procesu. Zwolniono go dopiero wtedy, gdy zapadł wyrok. Na dodatek dziś nikt nie chce mi zwrócić moich pieniędzy – mówi oburzona. To ona powiadomiła policję o całej sprawie. 12 grudnia 2005 roku w Sądzie Apelacyjnym w Wodzisławiu zapadł wyrok skazujący mężczyznę za przywłaszczenie pieniędzy oraz bloczka, ale nie na szkodę pani Ewy, a Urzędu Miasta Wodzisław. Wyrok jest prawomocny.Pani nie jest stronąPani Ewa ma żal do wymiaru sprawiedliwości o to, że nie uznano jej tu za stronę. Z tego też powodu nie może m.in. dochodzić roszczeń finansowych. – Od 28 czerwca 2004 roku gmina bezprawnie dysponuje moimi pieniędzmi. Zwróciłam się o pomoc do radnej Grażyny Pietyry. Ta napisała interpelację do prezydenta, domagając się w moim imieniu zwrotu tych 600 zł – mówi pani Ewa. Z odpowiedzi, jakiej 7 września 2006 roku udzielił jej wiceprezydent Jan Zemło, wynika jednak, iż powinna dochodzić swoich roszczeń na drodze cywilnoprawnej od skazanego kolegi. Pani Ewa w odpowiedzi zawiadomiła Prokuraturę Okręgową w Gliwicach o popełnieniu przestępstwa przez dyrektora SKM Piotra Nowaka i Jana Zemłę.Pierwszego oskarża o niepowiadomienie (mimo takiego obowiązku) organów ścigania o przestępstwie oraz zmuszenie jej do wpłaty kwoty 600 zł pod groźbą zwolnienia z pracy. Wiceprezydentowi zarzuca przekroczenie uprawnień i przywłaszczenie nienależnych gminie pieniędzy. Żąda zwrotu swoich 600 zł wraz z odsetkami od 28 czerwca 2004 roku. – Nie moją rolą jest dochodzenie naprawienia szkody wyrządzonej miastu. To przedstawiciel gminy powinien był wystąpić z takim wnioskiem w trakcie procesu. Ja domagam się tylko zwrotu moich pieniędzy. Nie wpłaciłam ich przecież do kasy kolegi, lecz do urzędu miasta – dodaje.Nam się zgadzaJan Zemło jest zaskoczony tym, że, jak mówi, stał się obiektem nieuzasadnionego ataku pani Tkocz, nie uważa też, żeby miał popełnić tu jakieś przestępstwo. – Poczekam na wezwanie do prokuratury. Może to dobrze, że każdy może składać takie zawiadomienia, bo nareszcie będzie okazja do wyjaśnienia wszystkich perturbacji z udziałem pani Pietyry i jej podwładnych z SKM, w tym pani Tkocz. Wydział finansowy magistratu musiał wysłać do dyrektora SKM pismo zobowiązujące do ściągnięcia zaległych pieniędzy z niezapłaconych bloczków parkingowych. Mamy na to dokumenty, może czas, by zajął się tym prokurator – mówi.Jak dodaje, kobieta nie ma co liczyć na zwrot pieniędzy, bo wyrok tego nie nakazuje. – Jeżeli coś jest nie w porządku, niech zwróci się do sądu, bo to sąd drugiej instancji stwierdził, że miasto nie ma nic wspólnego ze zwrotem tej kwoty pani Tkocz. Jest to sprawa między nią a tą drugą osobą – mówi wiceprezydent Zemło. Dyrektor Nowak wyjaśnia, że zgodnie z dokumentacją, którą wówczas dysponował, to Ewa Tkocz odpowiadała za pobranie bloczka. Na tej podstawie kazał jej zwrócić pieniądze pod groźbą zwolnienia. Kiedy ich nie wpłaciła w terminie (miała na to bardzo mało czasu), została zwolniona z pracy. – Przypadek pani Ewy nie był pierwszy przy wpłacaniu do kasy miasta pieniędzy z opłat parkingowych z pewnym opóźnieniem. Byłem zaskoczony, że mój poprzednik na to zezwalał. Teraz wszystko wpływa w terminie – mówi dyrektor Nowak.Kto pokrzywdzonyDodaje, że pani Tkocz wniosła oskarżenie do organów ścigania, wskazując pokrzywdzonego, czyli Służby Komunalne Miasta. – A w rzeczywistości nie byliśmy pokrzywdzeni, bo pieniądze wpłaciła przecież pani Tkocz. Teraz powinna domagać się zwrotu 600 zł od osoby uznanej za winną przywłaszczenia bloczka – uważa dyrektor Nowak.BEATA KOPCZYŃSKAbegrandPani Ewa Tkocz ma także za sobą sprawy przed sądem pracy. Doszło do ugody. SKM wypłaciły na rzecz pani Ewy 3240 zł tytułem odszkodowania „za niezgodne z prawem wypowiedzenie umowy o pracę z ustawowymi odsetkami od 28 października 2005 roku”. Ugodę zawarto wcześniej, niż zapadł wyrok w sądzie apelacyjnym, nie ma w niej zatem nawet mowy o kwocie, którą powódka wpłaciła do gminnej kasy. (BK)

Komentarze

Dodaj komentarz