20021318
20021318


Do napisania o tej nietuzinkowej postaci przymierzałem się od trzech lat. Trudno było jednak zastać go w domu. Zawsze na morzu, w rejsie. Żona Jadwiga przyzwyczaiła się do stałej rozłąki z mężem: - Taki styl życia wybrał. Od zawsze żeglarstwo było jego pasją. Później okazało się, że stało się jego sposobem na życie - mówi J. Radomska.Niedawno zgadałem się ze znajomym sędzią siatkarskim, że zna on Jerzego Radomskiego. Razem przed laty pracowali w kopalni „Moszczenica”. Obiecał, że jeżeli będzie miał sygnał, że kapitan jest w Jastrzębiu da mi znać. Kilka tygodni później na moim redakcyjnym biurku zadzwonił telefon. W słuchawce usłyszałem męski głos: - Dzień dobry. Mówi kapitan Jerzy Radomski. Podobno chciał się pan ze mną skontaktować.Już kilka dni później spotkaliśmy się w jego mieszkaniu. Kapitan Radomski rozpoczął swoją barwną opowieść o żeglarstwie:Zaczęło się jeszcze na początku lat 50. W trakcie wakacji trafił do Świnoujścia, gdzie przypatrywał się z zazdrością harcerzom zgrupowanym na obozie żeglarskim. Mały Jurek zaczął pomagać starszym kolegom w pracach porządkowych przy jachtach. Szybko zapoznał się z terminologią obowiązującą na morzu. Później jeszcze kilkakrotnie wyjeżdżał nad morze zdobywać kolejne stopnie żeglarskiego wtajemniczenia. Jednak prawdziwa morska przygoda zaczęła się w połowie lat 60. Radomski trafił do Jastrzębia, gdzie rozpoczął pracę w kopalni „Moszczenica”. Szybko został członkiem działającego przy tym zakładzie klubu żeglarskiego. Na przełomie lat 60. i 70. niemal co roku organizowane były rejsy po Morzu Bałtyckim. W 1970 członkowie Górniczego Jachtklubu „Delfin” postanowili przygotować wyprawę przez Morze Północne na Atlantyk. Był to pierwszy atlantycki rejs żeglarzy z „Moszczenicy”.- Zbieraliśmy pieniądze na tę wyprawę przez cztery lata. Kiedy niemal wszystko było zapięte na ostatni guzik okazało się, że nasze plany nie są w smak „towarzyszom” z zakładowej organizacji partyjnej. Postanowiłem użyć fortelu i zdobyć poparcie kogoś wyżej postawionego. Pojechałem do Katowic. Chciałem dostać się do ówczesnego wojewody katowickiego i szefa wojewódzkiego komitetu PZPR Jerzego Ziętka. Oczywiście nie miałem na to szans. Zostałem z kwitkiem odprawiony przez jednego z sekretarzy. Nie zamierzałem jednak rezygnować. Ukryłem się w ubikacji i czekałem na „Jorga”. W końcu kiedyś musiał tam wejść. Moja cierpliwość została nagrodzona. Kiedy Ziętek wyszedł za potrzebą, szybko przekazałem mu o co mi chodzi. Wziął mnie pod ramię i zaprowadził do swojego gabinetu. Na kartce coś napisał i kazał przejść do sekretariatu. Dopiero gdy sekretarka przybiła na piśmie wojewody stosowną pieczątkę, zdołałem je przeczytać. Okazało się, że „Jorg” nie tylko popiera nasz rejs, ale przeznaczył na jego organizację dodatkowe 5 tys. zł - opowiada J. Radomski.Żeglarze z Jastrzębia szybko zasmakowali przygód na oceanie. Aż w końcu w ich głowach zrodził się pomysł budowy własnego jachtu pełnomorskiego. Grupa żeglarzy miała jedno marzenie: opłynąć świat. Ówczesny dyrektor „Moszczenicy” Władysław Chlebik zezwolił na to, by w jednym z przykopalnianych baraków stworzyć suchy dok. Prace ruszyły w 1974 roku. Trwały cztery lata. Wiosną 1978 roku „Czarny Diament” był gotowy. 6 maja tegoż roku został przetransportowany do Centralnego Ośrodka Szkolenia Żeglarskiego w Trzebini nad Zalewem Szczecińskim. Jego matką chrzestną została córka dyrektora kopalni. Kilka tygodni później, 4 sierpnia 1978 roku, jacht wybudowany na terenie „Moszczenicy” wyruszył w swój dziewiczy rejs po Morzu Śródziemnym.- Nie mieliśmy szczęścia. Wprawdzie bez większych przeszkód przepłynęliśmy przez Cieśninę Gibraltarską, ale pech dopadł nas na Morzu Czerwonym. U wybrzeży ówczesnej Erytrei „Czarny Diament” osiadł na rafie. Dla mnie był to pierwszy prawdziwy test odporności i charakteru. Koledzy się załamali wrócili do kraju. Zostaliśmy we dwójkę. Nie interesowało nas, że niespełna kilometr dalej, na brzegu trwa wojna pomiędzy wojskami Erytrei i Etiopii. Zbyt dużo wysiłku i nakładów kosztowała mnie budowa jachtu. Nie chciałem, by w swoim dziewiczym rejsie został na zawsze na rafie. Przez 67 dni w temperaturze sięgającej 40-50 stopni Celsjusza wykuwaliśmy rynnę, przez którą można było uwolnić jacht. Towarzyszyły nam rekiny, barakudy, , skorfeje, brakowało słodkiej wody. W końcu jednak „Czarny Diament” ponownie wypłynął na pełne morze - mówi kapitan.Po powrocie z tego rejsu Jerzy Radomski podjął decyzję, że skoro zainwestował tak dużo w jacht, musi mu to przynieść zysk. Postanowił zostać u wybrzeży byłej Jugosławii i pływać na usługi turystów. Takie życie prowadzi do dzisiaj.Przez 15 lat pływał wzdłuż wybrzeży Afryki. „Czarny Diament” cumował praktycznie na wszystkich wyspach Polinezji, Archipelagu Malajskiego, Bermudów, Hawajów. Kilkakrotnie opłynął kulę ziemską. Jerzy Radomski bez większych emocji pokazuje kolejny tom dziennika pokładowego. Tylko do 1995 roku przepłynął on 157.846 mil morskich. Przez okres 23 lat przez pokład „Czarnego Diamentu” przewinęło się 612 załogantów z 26 krajów. Przez 14 lat nieodłącznym towarzyszem podróży Jerzego Radomskiego był pies Bosman. Teraz pływa z nim pochodzący z wybrzeży Republiki Południowej Afryki Burgas. Niedawno, nieprzywykły do zimowej scenerii pies, przyjechał po raz pierwszy ze swym właścicielem do Polski.Często w podróże po świecie kapitan Radomski zabiera swoją rodzinę. Syn żeglarza Mariusz brał ślub podczas rejsu do Tanzanii. Tam też nauczył się rzadkiej sztuki tzw. scrimshow, czyli grafiki na zębach wielorybów. Teraz coraz częściej wakacje na jachcie spędza wnuk kapitana - Michał.Dwukrotnie Jerzy Radomski był laureatem prestiżowych nagród przyznawanych przez „Głos Wybrzeża” na rejs roku (1986 i 1995 rok). W dodatku redakcja tej gazety wręczyła mu honorową nagrodę „za czterokrotne opłynięcie Oceanu Atlantyckiego, trzykrotne opłynięcie Oceanu Indyjskiego i pokonanie Pacyfiku w czasie rejsu dookoła świata”.- Czasy się zmieniły. Gdy zaczynałem pływać za postój w jugosłowiańskim porcie nie trzeba było płacić. Teraz Chorwaci żądają nawet po kilkanaście dolarów za dobę cumowania przy keji. Wśród turystów większym wzięciem cieszą się nowoczesne jachty lub szybkie łodzie motorowe. Mijają czasy takich żeglarzy jak ja: wagabundów, którzy nie otaczając się nowoczesnymi gadżetami hołdują starym żeglarskim zasadom. Na szczęście mam oddanych klientów, dlatego będę jeszcze pływał. Ciągnie mnie na morze. Wiem, że w moim wieku powinienem bawić wnuki. Wolę to robić rzadziej, ale wiem, że przygody jakie przeżyją ze swoim dziadkiem zapamiętają do końca życia - mówi J. Radomski.
2

Komentarze

  • Szkutnik51 Przywitanie? i co dalej? 25 września 2010 13:35...przywitanie i podziękowanie. I na tym się skończyło. Mimo iż "Czarny Diament" jest szczeciński skazano go na "banicje" Po przywitaniu nikt nie zatroszczył się czy zaproponował aby jacht z słynnym kapitanem pozostał w Szczecinie. Obaj znaleźli "schronienie" w przystani na Wiśle o okolicach Gdańska. Wstyd. Co robią działacze PZŻ i ludzie zwiazani z żeglarstwem w Naszym rejonie? Osrodek w Trzebieży "przywitał" Czarnego Diamenta z ....rachunkiem za cumowanie przy kei ?? !! 0
  • voytus ZAJEBIŚCIE.... 27 czerwca 2010 19:29..zajebiste.Bo brak słów.

Dodaj komentarz