Zygmunt Krzywodajć założył w Rybniku Niewiadomiu Dom Nadziei
Zygmunt Krzywodajć założył w Rybniku Niewiadomiu Dom Nadziei

Chrześcijańskie Stowarzyszenie Dobroczynne wciela w życie biblijną zasadą: głodnych nakarmić, spragnionych napoić, nagich przyodziać, chorych nawiedzać, a także pójść do osadzonego w więzieniu. Od kilku lat Zygmunt Krzywodajć, szef oddziału terenowego organizacji w Rybniku Niewiadomiu, prowadzi w budynku przy ulicy Sportowej 136 całodobowy ośrodek dla bezdomnych.
– Nazwaliśmy go Domem Nadziei, bo przygarniamy ludzi, którzy stracili nadzieję na to, że mogą wyjść z tragicznej sytuacji życiowej. Nasi podopieczni liczą sobie od 20 do 60 lat. Są bezdomni, chorzy, uzależnieni, w mniejszym lub większym stopniu niepełnosprawni. Niektórzy pełnili ważne funkcje, ale stoczyli się przez alkohol, narkotyki – rozpoczyna pan Zygmunt. Dodaje, że często wystarczy dobre słowo, podanie ręki, by człowiek uwierzył w możliwość powrotu do normalnego życia. – Tymczasem oni zbyt często żyją w przekonaniu, że nikt ich nie kocha. U nas spotykają Stwórcę miłującego, który przebacza błędy, troszczy się o nich i zaopatruje w podstawowe artykuły do życia – mówi trochę jak kapłan pan Zygmunt.

Na samym dnie
Ma za sobą burzliwą młodość. 20 lat temu stracił dom, żonę i kontakt z pięciorgiem dzieci. Pił do utraty przytomności. Nic nie dawały kolejne odwyki w Gorzycach. Pewnego razu zaatakował człowieka na ulicy w Wodzisławiu. Ukradł mu pieniądze na wódkę i trafił do więzienia na półtora roku. Po wyjściu na wolność nie zmieniło się nic. Nie pomagał wszyty pod skórę esperal. Okresy trzeźwości trwały miesiąc, a potem znowu była nieustanna balanga. Na szczęście od Zygmunta nigdy nie odwróciła się jego mama, która była osobą głęboko religijną. Często odwiedzała syna i wtedy błagała o wstrzemięźliwość. Tylko ona zresztą wierzyła, że kiedyś rzuci picie.
Niestety podobny dramat przeżywała z drugim młodszym synem. Arek studiował politologię we Wrocławiu i był wokalistą rockowego zespołu Opozycja. Popularna grupa koncertowała na kultowym festiwalu w Jarocinie. Dla młodego rockmana liczyła się tylko muzyka. Sława uderzyła mu do głowy. Coraz więcej pił, nie stronił też od lekkich narkotyków. Tymczasem kiedy pan Zygmunt pojawił się w Gorzycach piąty raz, kierownik oddziału zapytał: po co tu przyjechałeś? Odparł zrezygnowany: sam nie wiem, po co. Cały czas liczył na to, że naukowcy wynajdą lekarstwo, dzięki któremu przestanie pić. Bardzo chciał wyjść z nałogu. Aż tu pewnego wieczora usłyszał muzykę, ktoś opowiadał o swoim dawnym złym życiu i obecnej wolności. Stanął przy oknie i zaczął słuchać.

To nie przypadek
– Oni mówili o Jezusie i nowym życiu. Zrozumiałem, że nie jestem w Gorzycach po raz piąty przypadkowo. Na pierwszym spotkaniu wspólnoty płakałem. Stałem w środku kręgu, a 50 osób modliło się w mojej intencji. Kiedy otworzyłem oczy, poczułem spokój – sięga pamięcią pan Zygmunt. W ten sposób związał się z Kościołem Zielonoświątkowym, choć nikt nawet nie zachęcał go do przyjęcia wiary. – To stało się samo. Zacząłem czytać Biblię i powierzyłem Jezusowi swoje życie – tłumaczy. Stopniowo przestał pić. Więcej czasu zajęło mu rzucenie palenia papierosów. – Przeprosiłem byłą żonę i rodziców za te wszystkie zmarnowane lata. Zrozumiałem, że teraz muszę pomagać innym ludziom – wyznaje.
W 2002 roku powstało stowarzyszenie. Wtedy pan Zygmunt ze znajomą karmił bezdomnych w Jastrzębiu. – Co dzień gotowaliśmy w bloku zupę i przenosiliśmy ją do biura, gdzie przychodzili głodni. Właściciele miejscowych firm nie żałowali biednym boczku i szynki, mieli serce – relacjonuje. Potem ruszyło żywienie w budynku socjalnym przy ulicy Wojska Polskiego w Wodzisławiu. – Cztery razy w tygodniu wydawaliśmy po sto porcji zup – cieszy się pan Zygmunt. Kiedy w 2004 roku przejął budynek w Niewiadomiu, wodzisławskie dzieło zostawił znajomej z Kościoła Zielonoświątkowego, która kontynuuje je z dobrym skutkiem. On jednak pojął, że same posiłki nie rozwiązują problemu, bo po zupie bezdomny wraca do swojego bunkra w lesie, gdzie są brud, wódka i beznadzieja.

Wsparcie z Zachodu
Stąd wziął się pomysł założenia Domu Nadziei. Pomieszczenia na parterze budynku przy Sportowej 136 znajdowały się w ruinie. Wszystko trzeba było zrobić od podstaw. Szczęśliwie pojawili się Norwegowie i Anglicy, też zielonoświątkowcy. Sfinansowali nie tylko remont, ale i kupili wyposażenie dla ośrodka. Pracowali w Niewiadomiu własnymi rękami. Sensację na całą dzielnicę wywołali czarnoskórzy Anglicy, którzy też pomagali w robocie. Każdy mieszkaniec Domu Nadziei musi przestrzegać regulaminu. Tego, że nie wolno pić alkoholu, nie trzeba tłumaczyć nikomu. Ponadto wszystkich obowiązują cztery godziny pracy dziennie na rzecz wspólnoty, np. sprzątanie, gotowanie czy naprawianie ogrodzenia.
O godz. 21 każdy musi być już w domu. Cisza nocna trwa od 22 do 6. Złamanie regulaminu grozi natychmiastowym wydaleniem z ośrodka. Obecnie na 18 miejsc zajętych jest tylko 10, bo nie każdy potrafi podołać rygorom, choć wprowadzono je wyłącznie dla dobra mieszkańców Dom Nadziei. Natomiast nikt nie zmusza domowników, by w zamian za wikt i opierunek należeli do Kościoła Zielonoświątkowego. Kto chce, idzie w niedzielę na mszę katolicką. Za przykładem starszego brata zmienił się Arek. Przestał pić. Sięgnął po Biblię. Został nawet pastorem. W ośrodku jest 42-letni rybniczanin Irek. Miał poważne problemy z narkotykami. Produkował i zażywał heroinę. Ćpanie było jego sposobem na życie. Stracił kontakt z rodziną, dom. Kilka razy siedział w więzieniu.

Bóg odpowiedział
– Kiedy zmarł kolega, który przedawkował narkotyki mojej produkcji, przeżyłem szok. Chciałem zerwać z tym koszmarem. Nie miałem jednak dość siły, znalazłem się w szpitalu. Kiedy usłyszałem, że jest taki Dom Nadziei, przyszedłem. Tu siły daje mi wiara – twierdzi rybniczanin. Inny mężczyzna przyjechał aż z Wybrzeża. Pracował jako murarz tynkarz i pił, żeby się upić. W ośrodku jest od stycznia. – Jest spokojnie i dbamy o porządek – argumentuje. 31-letni Wacek prowadził beztroskie życie. Włóczył się po dyskotekach. Dużo pił. Ożenił się jednak i był szczęśliwy, aż żona znalazła sobie innego. Po rozstaniu wpadł w depresję. Wrócił do picia. – Pewnego razu zawołałem do Boga w akcie rozpaczy. I Bóg odpowiedział. Poszedłem do opieki społecznej i dostałem skierowanie do tego ośrodka – kończy Wacek.

Komentarze

Dodaj komentarz