Dla Henryka Stańdury ten ciasny pokoik to całe jego królestwo
Dla Henryka Stańdury ten ciasny pokoik to całe jego królestwo

Chciałbym mieć własny kąt na stare lata i jeszcze jakoś ułożyć sobie życie. Tu, gdzie mieszkam, nie ma o tym mowy – żali się 64-letni Henryk Stańdura z Rybnika. Wynajmuje maleńki pokoik w budynku gospodarczym, który stoi na tyłach jednej z prywatnych posesji w dzielnicy Wawok. Nie jest mu łatwo, bo panuje tu ciasnota, on z trudem porusza się o kulach, w dodatku dają mu się we znaki sąsiedzi.
Pan Henryk urodził się w Katowicach, ale od sześciu lat mieszka w Rybniku. W czerwcu ubiegłego roku pochował drugą żonę, pierwsza zmarła 33 lata temu. Nie ma dzieci ani nikogo bliskiego. Od 1980 roku cierpi na chorobę Parkinsona, a gdy się zdenerwuje, nie jest w stanie utrzymać szklanki. Trzy lata temu był w szpitalu w Orzepowicach, gdzie lekarze wszczepili mu endoprotezę stawu biodrowego. W lutym przeszedł operację nerki. Niegdyś pracował m.in. w jastrzębskiej kopalni Borynia, był też honorowym krwiodawcą, teraz jest inwalidą z drugą grupą, a więc trwale i całkowicie niezdolnym do pracy, który musi wyżyć z renty wynoszącej 710 zł netto. Gdy nie miał jeszcze kłopotów z chodzeniem, dorabiał sobie zbieraniem puszek. Za dziesięciokilogramowy worek dostawał 45 zł. Teraz może o tym tylko pomarzyć.

Uciążliwi sąsiedzi
Jego jedyny przywilej to możliwość korzystania z darmowych przejazdów autobusami komunikacji miejskiej, które przysługują honorowym krwiodawcom z odpowiednim dorobkiem, a on oddał aż 31 litrów bezcennego leku. Mieszka w budynku gospodarczym, w którym są w sumie ciasna kuchnia, niewielka łazienka i trzy pokoje. Ten, który wynajmuje pan Henryk, ma dwa na trzy metry. Inwalida trzyma tu cały swój dobytek: pralkę z wirówką, mały telewizor, butlę z gazem i zasilany nim piecyk, a także szafkę, która pełni rolę małej spiżarki. Jego jedyna rozrywka to telewizor. Najbardziej lubi transmisje z meczów, choć nie zawsze, z racji późnej pory, ogląda je do końca, ponieważ ok. godz. 22 po prostu zasypia. Jaki był wynik, dowiaduje się więc zwykle dopiero z porannych serwisów informacyjnych.
Na tej sześciometrowej kwaterze nie byłoby mu jednak jeszcze tak źle, gdyby nie kiepskie stosunki z kilkoma młodymi mężczyznami, którzy zajmują pozostałe pokoje. Pan Henryk wie o nich w zasadzie tylko tyle, że kiedy sobie wypiją, bywają agresywni i wtedy on musi zamykać się w swoim pokoju. Kilka razy za drzwiami dochodziło już do poważnych awantur, a ostatnio interweniowała nawet policja. Mieszkanie pod jednym dachem z takimi sąsiadami kosztuje go sporo nerwów i zdrowia, dlatego chciałby wyprowadzić się jak najprędzej, pytanie tylko, dokąd. Sam mówi, że nie chce być nikomu ciężarem i wystarczy mu pokój z łazienką, obojętnie gdzie. Tadeusz Dybała, miejscowy społecznik, którego poznał w czasie akcji wydawania chleba w rybnickiej siedzibie Ruchu Obrony Bezrobotnych, namówił go do złożenia wniosku o przydział mieszkania komunalnego.

Cała wieczność
Ostatecznie w połowie listopada ubiegłego roku pan Tadeusz złożył stosowne pismo w Zakładzie Gospodarki Mieszkaniowej. Wkrótce otrzymał odpowiedź, z której dowiedział się, że jego wniosek przyjęto i zakwalifikowano do realizacji po roku 2011. Trudno się spodziewać, by taka informacja mogła ucieszyć schorowanego 64-latka. W lutym tego roku Tadeusz Dybała, widząc, jak bardzo zafrasowany jest jego znajomy, namówił go do powtórnego napisania do ZGM-u. Z pisma, które podpisała wiceprezydent Joanna Kryszczyszyn, pan Henryk dowiedział się, iż społeczna komisja mieszkaniowa postanowiła przyspieszyć realizację jego wniosku i przeznaczyć do załatwienia już po 2010 roku. Pan Henryk nie ukrywa, że liczył na coś więcej i wcale nie jest usatysfakcjonowany tą odpowiedzią.
Dyrektor ZGM-u Jan Podleśny rozkłada ręce. Wyjaśnia, że miejsce w kolejce oczekujących na przydział lokalu komunalnego jest uzależnione od daty złożenia wniosku. – W ciągu roku dajemy mieszkania 120-150 osobom. Obecnie jednak sytuację komplikuje to, że miasto musi zapewnić lokale socjalne eksmitowanym także z mieszkań spółdzielczych. W przeciwnym razie spółdzielnie mogą domagać się odszkodowania od gminy – wyjaśnia dyrektor Podleśny. Zapewnił nas jednak, że pana Henryka odwiedzi wkrótce przedstawiciel społecznej komisji mieszkaniowej i niewykluczone, że po tej wizji uda się skutecznie przyspieszyć sprawę. A może wśród naszych Czytelników znajdzie się ktoś, kto mógłby wynająć inwalidzie jakieś skromne lokum po przystępnej dla niego cenie?

Komentarze

Dodaj komentarz