Takie jest lotnictwo

Paralotnie cieszą się generalnie opinią bardzo bezpiecznych. Koledzy 53-letniego Bogusława M., paralotniarza z Żor, który w niedzielę po południu zginął na lotnisku w Rybniku Gotartowicach, byli więc wręcz zszokowani tym, co się stało i nie chcieli o tym rozmawiać.
Paralotnia to szczególnego rodzaju spadochron zbudowany z komór. Przepływające przez nie powietrze wypełnia je, tworząc aerodynamiczny kształt skrzydła. Nie ma tu żadnych rurek ani innych konstrukcji. Pilot siedzi w specjalnej uprzęży połączonej ze skrzydłem linkami. Na lotnisku co niedzielę spotykają się miłośnicy swobodnego szybowania niemalże z całego regionu, czasem przyjeżdżają nawet pasjonaci z Opolszczyzny. W górę wynosi ich specjalna, spalinowa wyciągarka, będąca własnością jednego z nich. Wszystko odbywa się podobnie jak przy puszczaniu latawca – maszyna zwija liczącą 1000 m linkę, do której jest podczepiony wznoszący się w górę paralotniarz.
W odpowiednim momencie wyczepia się i rozpoczyna szybowanie, sterując skrzydłem przy użyciu linek. Do uprzęży można też podpiąć własny napęd, czyli śmigło z silnikiem spalinowym. Mężczyzna miał podobno taki sprzęt, ale feralnego dnia wystartował z pomocą wyciągarki. Paralotniarze, którzy zajmują nieużywany przez pilotów bezpieczny skrawek lotniska, uzgadniają swoje starty z kierownikiem lotów. W górze utrzymują z nim zresztą łączność radiową. Jak twierdzi Józef Stachura, doświadczony pilot, który w tym czasie latał nad lotniskiem szybowcem, warunki w powietrzu były dobre. Co najważniejsze, było spokojnie, nie czuł żadnych gwałtownych podmuchów wiatru.
– Wypadek widziałem z góry. Gdy najpierw zobaczyłem paralotniarza kątem oka, pomyślałem, że skrócił sobie podejście do lądowania, ale po chwili ujrzałem, jak uderzył w ziemię. Nie wiem, jaka była tam termika. Niewykluczone, że nad nagrzanym słońcem polem unosiła się jakaś ciepła warstwa powietrza, która mogła gwałtownie poderwać jedną stronę paralotni w górę – zastanawia się Józef Stachura. Bogusław M. paralotniarstwo uprawiał rekreacyjnie już od kilku lat, a miał za sobą blisko 200 podobnych lotów, które dotąd zawsze kończyły się szczęśliwie. Jego koledzy nie wykluczają, że, podchodząc do lądowania, doznał ataku serca, co tłumaczyłoby nagłą zmianę toru lotu.
Zauważają też, że wysokość nie była aż tak duża, a podłoże stosunkowo miękkie. – Kilku się połamało, kilku zabiło, takie jest lotnictwo... – powiedział na odchodne jeden ze zmartwionych paralotniarzy.

Komentarze

Dodaj komentarz