Gadu-gadu, kap, kap


Lało wówczas jak z cebra, bo nad Katowicami rozpętała się potężna burza. Minister Celiński gościł w Teatrze Śląskim. Budynek główny tej ponaddziewięćdziesięcioletniej instytucji niedawno został wyremontowany i to wyłącznie dzięki tak zwanemu pospolitemu ruszeniu: województwa samorządowego, miasta Katowice, sponsorów i mieszkańców regionu wspierających ten remont różnego rodzaju aukcjami i zbiórkami pieniędzy. Jednak spotkanie odbywało się nie w pachnącym jeszcze świeżą farbą i wykładzinami gmachu, a na Scenie Kameralnej mieszczącej się w przyległym do niego budynku, bezskutecznie jak dotąd czekającym na remont. Na zewnątrz szalała burza. W środku minister roztaczał obietnice, jak to pięknie będzie po reformie systemu finansowania kultury i mecenatu państwowego. Mówił z werwą i swadą w rytm pluszczącego deszczu. Z dziurawego dachu Sceny Kameralnej przez większą część jego przemowy lała się woda, a jej krople zbierano do podstawionych mis i wiader, o które wchodząc, Celiński omal się nie potknął.Nawet Szekspir nie wymyśliłby piękniejszej sceny, tak znakomicie i celnie obrazującej stan zapaści materialnej kultury w naszym regionie. Minister, człek piekielnie inteligentny i bojowo – jak sam zaznaczył – nastawiony, z niewzruszoną miną udawał, że niczego niezwykłego w przeciekającym dachu teatru nie dostrzega. Ze swadą prawił o mecenacie państwowym, który – wyraźnie to zaznaczyć trzeba – w naszym województwie po reformie 1999 roku nie objął ani jednej instytucji – wszystkie znalazły się bowiem na garnuszku samorządu wojewódzkiego i samorządów lokalnych. Jedynie Narodowa Orkiestra Symfoniczna Polskiego Radia w Katowicach w nazwie ma przymiotnik „narodowa”, ale ani złotówka dotacji z tego powodu z Ministerstwa Kultury jak dotąd nie wpadła do chudego trzosa tego szacownego zespołu.Wszystko, co minister Celiński mówił, mieściło się więc w sferze całkowitej abstrakcji – no bo przecież tak na dobrą sprawę nie dotyczyło tego, co najbardziej twórców i konsumentów kultury w województwie śląskim obchodzi.Gdy minister skończył, oddał głos zebranym. Nasz krajan, Tadeusz Kijonka, redaktor naczelny miesięcznika społeczno-kulturalnego „Śląsk”, pozwolił sobie na cierpką uwagę, że premier Leszek Miller jest pierwszym i jedynym w historii III Rzeczypospolitej premierem, który w exposé nie powiedział ani jednego zdania o kulturze. Na co usłyszał od ministra Celińskiego, że to jego wina, bo to on sam doradził premierowi, że lepiej nie powiedzieć nic, niż powiedzieć parę oklepanych komunałów. Teraz minister Celiński już wie, że popełnił błąd, i gdyby mógł cofnąć czas, to nawet jedenaście linijek znalazłoby się w exposé premiera Millera.Stanisław Krawczyk, poeta, członek Stowarzyszenia Pisarzy Polskich, mieszkaniec Czerwionki-Leszczyn, nie odezwał się ani słowem, tylko kręcił głową. Za to prezes SPP, Jan Strządała – znany dobrze w Rybniku, gdzie prowadził w ubiegłym roku cieszące się wielką popularnością fantastyczne warsztaty poetyckie, a w tym roku mu podziękowano, bo w samorządzie nie starczyło na takie „fanaberie” pieniędzy – upomniał się o prawa do mecenatu państwowego twórców (literaci, kompozytorzy, plastycy), którzy w odróżnieniu od żyjących na etatach instytucji kultury odtwórców (muzycy, aktorzy) nie mają zapewnionych ekonomicznych warunków bytowania i swoją twórczość muszą traktować jak hobby. Apelował o to, by o rozdziale stypendiów twórczych nie decydowali urzędnicy, a przedstawiciele danego środowiska, bo tylko oni najlepiej wiedzą, kto wart jest takiego wsparcia, a kto nie. Na co usłyszał, że twórcy są zawistni o swój talent i nieobiektywni.W takiej to atmosferze przebiegała kulturalna rozmowa o kulturze. Słowa, słowa, słowa. A deszcz kapał, kapał, kapał.

Komentarze

Dodaj komentarz