Palili ścięte gałęzie i opony w pobliżu rezerwatu Łężczok – twierdzi pani Dorota
Palili ścięte gałęzie i opony w pobliżu rezerwatu Łężczok – twierdzi pani Dorota

Czy zarządcy szos mogą obcinać gałęzie z przydrożnych drzew? Odpowiedzi na to pytanie poszukuje Dorota Tomecka z Raszczyc, którą zaniepokoiły ostatnie wydarzenia, jakie miały miejsce niedaleko jej posesji na drodze Racibórz – Babice. Pani Dorota, miłośniczka przyrody, twierdzi, że takie działania służb drogowych to barbarzyństwo.
Pod koniec kwietnia Powiatowy Zarząd Dróg w Raciborzu przystąpił do obcinki gałęzi drzew przy wspomnianej trasie. Jak tłumaczy dyrektor Jerzy Szydłowski, jest to konieczne z uwagi na bezpieczeństwo kierowców. – Przejeżdżający duży pojazd zahacza o gałęzie, które często spadają. Nie daj Boże, gdy runie akurat na nadjeżdżający mniejszy pojazd. Przepisy zobowiązują nas do pielęgnacji przydrożnych drzew – wyjaśnia Szydłowski. Tymczasem pani Dorota uważa, że to czyste barbarzyństwo. – W ten sposób niszczy się ekosystem. Obserwuję te drzewa, więc wiem, że tu swoje gniazda każdego roku mają bociany i inne ptaki – mówi. Dodaje, że po drugiej stronie drogi znajduje się rezerwat Łężczok.

Naturalny przystanek
– Te drzewa to naturalny przystanek dla bytujących tam ptaków. Tymczasem Łężczok to zielone płuca Śląska! – mówi pani Dorota. Zwróciła się do nas z prośbą o interwencję w tej sprawie. Szczególnie zaniepokoiło ją to, że ścinane przez robotników gałęzie zwożono na prywatną łąkę w pobliżu Łężczoka i tam palono. – Palili również opony! Działo się to w odległości zaledwie kilkunastu metrów od rezerwatu! – mówi zbulwersowana Czytelniczka. Dyrektor Szydłowski twierdzi, że robotnicy na pewno nie palili opon razem z gałęziami. Dodaje jednak, że mógł je palić właściciel łąki, ale to jego prywatna sprawa.
– Jeśli my prowadzimy obcinkę gałęzi czy wycinkę drzew, to wszystko uzgadniamy ze służbami leśnymi i władzami danej gminy. Gałęzie palimy, bo nikt ich nie kupi. Poza tym nie jesteśmy jednostką, która może prowadzić sprzedaż drewna. Jeśli teren należy do Lasów Państwowych, to oddajemy im drewno – mówi Szydłowski. Jak zapewnia, wszystkie prace związane z pielęgnacją przydrożnych drzew prowadzą firmy wyłaniane w przetargach, które muszą posiadać tzw. certyfikat dendrologiczny, uprawniający do pielęgnacji i ścinki drzew. – Nie są to zatem amatorzy – dodaje dyrektor.

Poskarżyła się
Dorota Tomecka poinformowała o sprawie Urząd Wojewódzki w Katowicach oraz Kancelarię Sejmu. Pierwszy odpowiedział, że „usuwanie drzew lub krzewów może nastąpić za zezwoleniem wójta, burmistrza lub prezydenta miasta, który również, w przypadku gdy nastąpiło zniszczenie terenów zieleni, może wymierzyć administracyjną karę pieniężną”. Z kolei Kancelaria Sejmu odpisała, że „kwestia zmiany przepisów w celu ograniczenia służbom drogowym możliwości wycinania przydrożnych drzew była przedmiotem zainteresowania posłów w poprzedniej, jak i obecnej kadencji Sejmu”.
Potwierdza to poseł Andrzej Markowiak, który jest miłośnikiem przyrody i wiceprzewodniczącym sejmowej komisji ochrony środowiska. Uważa, że przepisy są tu zbyt liberalne, ale ich jednoznaczna ocena jest niezwykle trudna. – Z jednej strony trzeba zapewnić bezpieczeństwo kierowcom, których przybywa z roku na rok, a z drugiej zadbać o ochronę środowiska. Znalezienie złotego środka nie jest łatwe. Jednak uważam, że administratorzy dróg zbyt często dokonują wycinki, tłumacząc to bezpieczeństwem kierowców – mówi.

Nie ma podstaw
Dodaje, że przepisy na pewno poddane zostaną ocenie sejmowej komisji. – Po lecie, kiedy to częściej dochodzi do wycinki drzew, z pewnością do Sejmu wpłynie więcej podobnych skarg. Będą one podstawą do zajęcia się problemem – uważa Andrzej Markowiak. Tymczasem dyrektor Szydłowski nie ma sobie nic do zarzucenia. Twierdzi, że działał zgodnie z prawem, bo miał stosowne zezwolenia. Dodaje, że po wykonanej pracy otrzymał jeszcze podziękowania za dobrą robotę od władz gminnych.

Komentarze

Dodaj komentarz