Pani Elżbieta po dwóch miesiącach odebrała to, co zostało z paczki
Pani Elżbieta po dwóch miesiącach odebrała to, co zostało z paczki

W styczniu tego roku córka i zięć Elżbiety Miziały z Rybnika wyjechali do Londynu do pracy. Mama i teściowa postanowiły wysłać im na Wielkanoc paczkę ze smakołykami. Ponieważ jednak szkoda jej było pieniędzy na opłacenie firmy kurierskiej, zdecydowała skorzystać z usług Piniora.
– Zadzwoniłam tam i usłyszałam, że oni się tym nie zajmują, ale mogę zgłosić się do kierowcy, który pewnie weźmie paczkę, jeżeli będzie miał miejsce. Tak też zrobiłam. 16 marca przyjechałam na dworzec PKS-u, skąd wyruszają międzynarodowe autobusy, dałam szoferowi paczkę, zapłaciłam mu 60 zł i podałam numer telefonu córki, a on dał mi swój, by się z nimi kontaktować. Autobus miał dotrzeć na plac Victorii i tam córka miała odebrać przesyłkę – opowiada pani Elżbieta. Jak dodaje, córka spędziła na placu blisko sześć godzin, ale nie doczekała się ani autobusu, ani paczki. W polskim biurze podróży miała tylko usłyszeć, że ta firma przewozowa jest jedną z nielicznych, które nie meldują swojego przybycia.

Bez pokwitowania
– Zaczęliśmy wydzwaniać do Piniora. Okazało się, że autobus został zatrzymany na jakiejś granicy. Byliśmy w siedzibie firmy cztery razy, potraktowano nas okropnie, powtarzając, że paczkę nadaliśmy na własną odpowiedzialność i nie mamy żadnego pokwitowania. Faktycznie, kierowcy przyklejają tylko na torbie banderolę z nazwiskiem – opowiada rybniczanka. Od jakiegoś dyspozytora miała się później dowiedzieć, że powodem zatrzymania autokaru było podejrzenie o przemyt papierosów. Inny autobus zawiózł pasażerów do Londynu, ale paczki zostały w zatrzymanym wozie. Tego samego dowiedziała się w Londynie córka Czytelniczki. Potem zadzwonił do niej chyba kierowca i poinformował, że 5 maja będzie mogła odebrać paczkę na placu Victorii. Znów czekali i znów dzwonili na darmo. Dopiero blisko trzy godziny po planowym czasie przyjazdu zięć odebrał telefon z informacją, że autokar dojeżdża, ale oni nie zdążyli tam już dotrzeć. Potem od innych osób, które były na miejscu, dowiedzieli się, że wystawiono ich paczkę, ale miały w niej już chodzić robaki. Nieodebrana przesyłka wróciła do Polski. – 10 maja zadzwonił do mnie jakiś mężczyzna, który powiedział, że jest z firmy Pinior, paczki z tamtego autobusu wróciły i można je odebrać w bazie. Ogarnął mnie pusty śmiech, bo przecież była to w zasadzie paczka żywnościowa – opowiada pani Elżbieta.

Rzecznik obiecał
Już wcześniej wybrała się do rzecznika praw konsumentów Krzysztofa Figla, urzędującego w rybnickim starostwie. Ten obiecał zająć się problemem. W firmie Pinior już o tym wiedzieli, bo mężczyzna, który dzwonił do pani Elżbiety, miał ją namawiać do wycofania sprawy z biura rzecznika. Nasza Czytelniczka odmówiła. Kilka dni później odebrała telefon z informacją że paczka została wyczyszczona. Tego samego dnia miała ją odebrać w miejscu nadania, czyli na parkingu obok dworca PKS-u. – Gdy zapytałam, kto mi zwróci pieniądze za zniszczone jedzenie, usłyszałam, że oddadzą mi 60 zł, które im zapłaciłam. Paczka była warta jakieś 800 zł. Były w niej m.in. pierogi domowej roboty, pakowane hermetycznie wędliny, żółte sery, pieczone ryby, domowy gulasz w słoiku – wylicza rybniczanka.
Towarzyszyliśmy jej, gdy po blisko dwóch miesiącach odbierała świąteczną przesyłkę. W dosyć dużej turystycznej torbie ostały się zepsuty żółty ser, jedna z czterech paczek czekoladowych michałków, nieco z pakowanych specjalnie wędlin, kawa i zupy w proszku. Na koniec kierowca wręczył kobiecie 60 zł; nie chcąc nawet żadnego pokwitowania. – Do użytku nadawały się jedynie kawa i kosmetyki – mówi Elżbieta Miziała. Przyznaje, że w ten sam sposób nadała już drugą paczkę. Pierwsza dotarła do jej córki bez problemów, choć w firmie też zastrzegali, że nie zajmują się dostarczaniem paczek.

Dorabiają sobie
– Wiem, że kierowcy tak sobie dorabiają, ale oni w końcu pracują w konkretnej firmie. Napisałam więc jeszcze jedno pismo z wyliczeniem tego, co przepadło, ale znowu mi odmówiono – żali się pani Elżbieta. Krzysztof Figel wystosował do Piniora pismo z prośbą o wyjaśnienia w tej sprawie. W odpowiedzi właściciela Leszka Piniora znalazły się te same argumenty, których użyto w odpowiedzi na reklamację rybniczanki. „Jako przedsiębiorstwo świadczymy wyłącznie usługi przewozu osób i w tym zakresie ponosimy odpowiedzialność za utratę bagażu pasażera. Nigdy nie świadczyliśmy jednak i nie świadczymy usług przewozu rzeczy” – czytamy. W drugiej części autor wspomina o „teoretycznej możliwości” przyjęcia paczki przez kierowców, ale od razu dodaje, że odbyło się to bez wiedzy i zgody kierownictwa firmy, które nie akceptuje takich praktyk.



W firmie Pinior powiedziano nam, że po całej tej historii kierowcom znowu przypomniano zarządzenie właściciela zabraniające wożenia paczek na własną rękę. Za naruszenie zakazu mają im grozić surowe sankcje służbowe. Co będzie dalej z nieoficjalną pocztą kurierską, która zapewne odbywa się i w innych firmach przewozowych, trudno powiedzieć. Jak wszystko dobrze hula, zadowoleni są i nadawcy, i adresaci, i kierowcy, którzy mogą dorobić parę groszy. Transakcje nie są opodatkowane, ale tym nadawcy przejmują się najmniej. Diametralnie inne jest stanowisko właścicieli firm, którym za podobne praktyki pracowników grożą poważne konsekwencje. (WaT)

Komentarze

Dodaj komentarz