Po latach awantur


Feralnego dnia 55-letni emeryt dorabiający sobie dorywczo, po pracy, jak to często bywało, wstąpił do baru w Rydułtowach. Do domu wrócił ok. 20.30. Zjadł obiad i wszczął awanturę o korespondencję z banku. Żona Małgorzata zaczęła szukać przesyłki, próbując uspokoić męża, ale ten chodził za nią, wyzywał, popychał. Wtedy do pokoju wszedł 26-letni syn Zbigniew. Gdy między mężczyznami doszło do wymiany zdań, matka stanęła w obronie syna, ściągając na siebie jeszcze większy gniew męża. Chwilę później weszła 20-letnia córka Katarzyna, która również próbowała uspokoić ojca. Nie pomogło. Ostatecznie cała czwórka zaczęła się szarpać. W jej wyniku Krystian M. przewrócił się na tapczan, a z nim wciąż trzymający go za szyję żona i dzieci. Córce udało się jednak uwolnić i, na prośbę matki, zadzwonić na policję.
Myślała, że zasnął
W tym czasie próbujący wyrwać się z uścisku mężczyzna zdołał obrócić się z pleców na brzuch. Syn wciąż jednak go dusił, zaś żona siadła mu na pośladkach i przytrzymywała. Syn co pewien czas pytał ojca, czy ma dość. Początkowo Krystian M. wygrażał domownikom, ale w końcu przestał się ruszać. Syn z żoną wciąż go jednak przytrzymywali, choć Zbigniew M. nieco rozluźnił uścisk. Po kilku minutach Małgorzata M. stwierdziła, że mąż zasnął i wyszła przed dom, by razem z córką poczekać na przyjazd policjantów. Ci zjawili się na miejscu po ok. 15 minutach od chwili odebrania zgłoszenia. Gdy weszli do pokoju, zobaczyli, że syn wciąż trzyma ojca za szyję. Na widok mundurowych puścił go, podniósł się i stanął z boku. Chwilę później funkcjonariusze stwierdzili, że głowa rodziny nie żyje.
Podjęta przez nich reanimacja, kontynuowana później przez lekarza pogotowia, nie przyniosła efektów. Sekcja zwłok wykazała, że przyczyną zgonu było gwałtowne uduszenie, a dodatkowym czynnikiem mogło być unieruchomienie klatki piersiowej. W krwi denata stwierdzono 1,7 promila alkoholu. Prokuratura zarzuciła Zbigniewowi i Małgorzacie M. dokonanie zabójstwa, a sąd przychylił się do wniosku o ich tymczasowe aresztowanie. Katarzynie M. zarzucono bierną postawę i nieudzielenie ojcu pomocy. I matka, i syn tłumaczyli, że chcieli jedynie obezwładnić i uspokoić ojca. Zbigniew M. przyznał się do winy, ale prokuratura nie wierzy jego wyjaśnieniom, wedle których ojciec szarpał się do przyjazdu policji. Prokuratura twierdzi też, że matka i syn dobrze wiedzieli, co robią i musieli przypuszczać, że mogą doprowadzić do śmierci głowy domu.
Krzywda i strach
Prokuratura wykluczyła zabójstwo w afekcie. Zdaniem biegłego psychologa, tragedia była efektem nawarstwiania się urazów i lęków, poczucia krzywdy i strachu. I u matki, i u syna rozpoznano symptomy typowe dla osób, które przez długi czas doświadczały przemocy. Małgorzata i Krystian M. byli małżeństwem od 27 lat. Od początku się im nie układało. On nadużywał alkoholu i wszczynał awantury, w czasie których nieraz bił żonę, a potem i dzieci. Nierzadko kazał wszystkim wynosić się z domu i groził, że ich pozabija. Kobieta nigdy jednak nie zgłosiła się do lekarza.
Często, również zimą, Krystian M. kazał swoim małoletnim synom (starszy w 2005 roku wyjechał do Anglii) czekać na siebie przed barem, w którym pił przez kilka godzin. Czasem żądał tego również od żony, a ta nigdy mu się nie sprzeciwiła. Od 2004 roku awantury zdarzały się jednak już rzadziej i miały łagodniejszy przebieg. W ciągu dwóch lat poprzedzających dramat Krystian M. wszczął już tylko cztery scysje, ale obeszło się bez rękoczynów. Matce i synowi grozi kara od ośmiu lat więzienia do dożywocia. Córka może trafić za kratki nawet na trzy lata.


Bernadeta Breisa, szefowa Prokuratury Rejonowej w Rybniku: – To, co stało się w tej rodzinie, pokazuje dobitnie, że osoby doświadczające przemocy w domu nie mogą tego cierpliwie znosić, ale muszą spróbować pomóc sobie same. Można poszukać wsparcia i pomocy np. u specjalistów. Nie można czekać, aż dzieci dorosną, bo skutki takiej bezczynności mogą być opłakane. Poza tym to, co dzieje się w domu, na pewno odbije się na psychice dzieci. (WaT)

Komentarze

Dodaj komentarz