Radny Henryk Rduch (w środku) uważa, że obecny problem miejskiej sieci ciepłowniczej to efekt braku jakichkolwiek planów działania miasta do roku 2005. W głosowaniu nie wziął udziału
Radny Henryk Rduch (w środku) uważa, że obecny problem miejskiej sieci ciepłowniczej to efekt braku jakichkolwiek planów działania miasta do roku 2005. W głosowaniu nie wziął udziału

Jednak radni uważają, że nie można w nieskończoność do sieci dopłacać. Na ostatniej sesji postanowili, że nie przekażą Zakładowi Gospodarki Komunalnej, który administruje siecią, dodatkowych środków na ten cel. ZGK na koniec bieżącego roku odnotuje więc stratę, którą i tak będzie musiało pokryć ze swojej kasy miasto.

Liczniki wykazały straty
Blisko trzykilometrowa sieć ciepłownicza budowana była społecznie w latach 90. Jest własnością miasta. Główna nitka, od elektrociepłowni, administrowana jest przez firmę Essox, a jej rozgałęzienia do poszczególnych odbiorców pozostają w gestii Zakładu Gospodarki Komunalnej w Radlinie. Jak tłumaczy Piotr Śmieja, wiceburmistrz Radlina, problem pojawił się trzy lata temu, kiedy Essox założył liczniki na rozgałęzieniach sieci. – Okazało się, że są duże różnice pomiędzy ciepłem dostarczanym przez elektrociepłownię a pobieranym przez mieszkańców. Powstawały straty sięgające nawet 130 proc. – mówi Śmieja.
ZGK uszczelnił sieć ciepłowniczą, by straty zmniejszyć. W ubiegłym roku zredukowano je do około 40 proc. To jednak i tak dużo, bo powinny wynieść maksymalnie 5-10 proc. – Gdyby było więcej odbiorców ciepła z miejskiej sieci, to osiągnęlibyśmy minimalny poziom strat – twierdzi wiceburmistrz. Mieszkańcy wolą jednak korzystać z indywidualnych źródeł ciepła. – Możemy grzać wtedy, kiedy jest rzeczywiście zimno. A w przypadku podłączenia się do miejskiej sieci to koszty ogrzewania ponosimy przez cały rok, a kaloryfery są ciepłe tylko w okresie grzewczym – mówią mieszkańcy ul. Przyjaźń, gdzie są największe straty.

Nie wszystkich stać
Cena ciepła dostarczanego z miejskiej sieci nie różni się od tej, jaką płacą np. lokatorzy mieszkań spółdzielczych w Radlinie. Gdyby straty pokryli sami mieszkańcy, to należy się spodziewać, że zrezygnowaliby oni w ogóle z ogrzewania miejskiego. – Nie wszystkich stać na własne kotłownie. Ponadto byłoby to sprzeczne z obecnymi trendami ekologicznymi, gdzie szeroko mówi się o likwidacji indywidualnych źródeł ciepła – uważa wiceburmistrz Radlina. – To dla nas prawdziwy problem – dodaje Piotr Śmieja.
Straty trzeba więc pokryć z budżetu miasta. W ubiegłym roku radni przekazali na ten cel ponad 40 tys. zł. W tym roku miało być podobnie, ale uznali, że tak nie może być w nieskończoność. – Przetnijmy ten wrzód i wyczyśćmy go. Nie można tego odkładać. Zlikwidujmy tę sieć. To nie będzie duży problem, bo większość mieszkańców i tak ma swoje kotłownie – uważa radny Stanisław Lapawa. Padła też propozycja, by obniżyć ceny ciepła dostarczanego z miejskiej sieci, co spowoduje, że mieszkańcy podłączą się do niej. – Były zebrania, rozmawialiśmy z mieszkańcami. To nie jest żadne rozwiązanie. Sytuacja jest po prostu patowa – odpowiada wiceburmistrz.

Efekt przypadku
Stefana Lukoszka, wiceprzewodniczącego rady miasta, nie przekonują jednak te tłumaczenia. – Gdy podejmowaliśmy decyzję o dofinansowaniu sieci w ubiegłym roku, to mówiliśmy, że to ostatni raz. To niepoważne. Dofinansowanie w tym roku miałoby sens, gdybyśmy mieli jakieś rozwiązanie tego problemu – uważa Lukoszek.
Radny Henryk Rduch twierdzi z kolei, że to konsekwencja braku jakichkolwiek planów działania miasta. – Do roku 2005 gmina działała od przypadku do przypadku. I to jest efekt. A teraz jest problem, bo trzeba zakończyć ten chocholi taniec, ale każdy umywa ręce, żebym tylko ja nie był temu winien – grzmiał Rduch.
Ostatecznie radni zdecydowali, że w tym roku nie dofinansują strat na sieci ciepłowniczej. Za dofinansowanie sieci opowiedziało się pięciu radnych, sześciu było przeciwnych, a dwóch wstrzymało się od głosu. Decydujący głos należał do radnego Rducha, który jednak w głosowaniu udziału nie wziął. – Na koniec roku ZGK odnotuje stratę ponad 40 tys. zł. Ponieważ jest to zakład budżetowy gminy, działający na zasadach non profit, to i tak miasto będzie musiało pokryć tę stratę – komentuje Piotr Śmieja. Dodaje, że będzie starał się przekonać radnych, by jednak zmienili swą decyzję.

Komentarze

Dodaj komentarz