Ewelina Sobaczko z Urzędu Gminy w Lyskach pokazuje zmienione na razie tylko przez radnych granice parku krajobrazowego. W tle: zwały osadów
Ewelina Sobaczko z Urzędu Gminy w Lyskach pokazuje zmienione na razie tylko przez radnych granice parku krajobrazowego. W tle: zwały osadów


Zwały mułowatej substancji leżą w pobliżu stawu nazywanego Żelazowcem, gdzie stykają się granice trzech sołectw: Lysek, Nowej Wsi i właśnie Dzimierza. – Tu pod ziemią biegną melioracyjne dreny. Wystarczy trochę deszczu, a wszystko przedostanie się do rzeki. W tej sprawie interweniowali już zresztą właściciele okolicznych stawów hodowlanych. Po jednej z interwencji gospodarz obłożył co prawda zwały tego świństwa blokami sprasowanej słomy, ale to przecież nic nie da – mówi jeden z mieszkańców, który chce zachować anonimowość. Pole, na którym zalegają osady, należy do Adama Koryzny, jednego z zamożniejszych mieszkańców wioski, który prowadzi duże gospodarstwo rolne.

Mętne przepisy
To pewnie dlatego w tej kwestii nie chce wypowiadać się sołtys Rajnhard Weiner. Po kolejnych interwencjach ludzi sprawą zajął się urząd gminy. Okazało się jednak, że trudno ustalić, co mówią tu przepisy. Teren, na którym leżą osady, znajduje się w tzw. otulinie parku Cysterskie Kompozycje Krajobrazowe Rud Wielkich. W powołującym go do życia rozporządzeniu wojewody katowickiego z listopada 1993 roku doszukano się co prawda punktu mówiącego o zakazie wysypywania, zakopywania i wylewania odpadów lub innych nieczystości, ale nie było wiadomo, czy dotyczy to również otuliny. Wątpliwości nie rozwiała też ustawa o odpadach. Urzędnicy zwrócili się więc do departamentu prawnego Ministerstwa Środowiska.
Na odpowiedź czekano kilka miesięcy. Już wcześniej narodził się dość oryginalny pomysł rozwiązania problemu raz na zawsze, a polegającego na przesunięciu granic parku, by jego obszar pokrył tereny prawie całej gminy. Jego autorem był wójt Grzegorz Gryt, członek rady ochrony parku. Już w maju rada gminy podjęła stosowną uchwałę, która wraz z pozostałą dokumentacją trafiła do rady parku. Teraz urząd czeka na rozporządzenie wojewody śląskiego rozszerzające granice parku. Tymczasem w lipcu skargę w sprawie nieczystości złożył jeden z właścicieli stawów. Niedługo potem na miejscu odbyła się kolejna wizja z udziałem pracownika Wojewódzkiej Inspekcji Ochrony Środowiska w Katowicach.

Bez wątpliwości
Sprawa pozostała jednak nierozstrzygnięta, ponieważ w rozporządzeniu ministra środowiska w kwestii zagospodarowania komunalnych osadów ściekowych pojawia się bowiem jedynie termin niezwłocznie, który trudno uznać za precyzyjny. Okazało się też, że Adam Koryzna wydzierżawił feralne pole gliwickiej firmie Mustang, zajmującej się m.in. zagospodarowaniem pościekowych osadów. Gdy urząd zażądał od niej wyników badań partii osadów, ta przedstawiła dokumentację, która nie pozostawia żadnych wątpliwości. W końcu do gminy dotarła odpowiedź prawników resortu środowiska. Czytamy w niej m.in.: „Z przepisów wynika jasno, że otulina nie jest formą ochrony przyrody, choć niewątpliwie jest obszarem chronionym. W związku z powyższym należy przyjąć, iż komunalne osady ściekowe (...) mogą być stosowane na gruntach w otulinie”. Sam Adam Koryzna zapewnia, że to przemyślany i bezpieczny dla środowiska zabieg agrotechniczny na dużą skalę, osadów więcej nie będzie, a te, które już są, w końcu października, po zebraniu kukurydzy, zostaną rozsypane na pola. Gospodarz stosuje je zamiast nawozów naturalnych jako nawozy paraorganiczne.

Bez przypadku
– Na świecie jeszcze nie wymyślono nic lepszego, bo to, co wyszło z ziemi, potem do niej wraca. Z całej sprawy niepotrzebnie zrobiono aferę. 75 proc. składników tych osadów zostanie zużytych przez kukurydzę bądź pszenicę, którymi obsieję te pola na wiosnę – kończy właściciel. Zapewnia, że nic nie dzieje się tu przypadkiem, a osadów jest tylko tyle, ile jego pola mogą przyjąć w sposób bezpieczny dla środowiska, zwierząt i ludzi. Dawkę na hektar pola uprawnego wyliczyli, jak mówi, specjaliści znający parametry gleby. Wygląda więc na to, że niepokojące mieszkańców osady wkrótce znikną.



Oczywiście właściciel może mieć żal do mieszkańców, że interweniują w urzędzie i szukają pomocy u dziennikarzy. Z drugiej strony troska o środowisko tylko dobrze o nich świadczy. Szkoda jednak, że nie stać ich było na wybranie się do zamożnego nawet sąsiada i poproszenie go o wyjaśnienie tego, co zamierza robić na polu, skoro wzbudziło to aż tyle emocji. (WaT)

Komentarze

Dodaj komentarz