Prokuratura Rejonowa w Rybniku prowadzi śledztwo w sprawie nieuczciwych praktyk Sławomira H., trzydziestoparoletniego właściciela jednego z miejscowych autokomisów. Przedstawiono mu już zarzuty, dotyczące sprzedaży dwóch volkswagenów passatów. Droższy z nich okazał się kradziony, tańszy, który miał być bezwypadkowy, był poskładany z części, pochodzących z dwóch innych aut.
Najpierw wyszła na jaw sprawa składaka, który opuścił komis w końcu stycznia tego roku. Jego nowy posiadacz kupił go za blisko 45 tys. zł. Gdy jednak pojechał tym bezwypadkowym rzekomo passatem do autoryzowanego serwisu, okazało się, że wóz ma za sobą poważne naprawy blacharsko-lakiernicze, w dodatku praktycznie został złożony z dwóch innych volkswagenów. Gdy wrócił do komisu i zażądał zwrotu pieniędzy, operatywny sprzedawca odmówił i zagroził mu pobiciem. Udał się wtedy do prokuratury. Drugi passat, skradziony, jak się okazało w Niemczech, został sprzedany w końcu lipca 2005 roku za 87 tys. zł. Na jego trop wpadł wydział do walki z przestępczością zorganizowaną Prokuratury Okręgowej w Warszawie.
Idzie w zaparte
Jej funkcjonariusze po dokładnych oględzinach poinformowali nową właścicielkę, że samochód „pochodzi z przestępstwa”. Ostatecznie auto zwrócono niemieckiej firmie ubezpieczeniowej, a kobieta również zjawiła się w rybnickiej prokuraturze. Ta czeka obecnie na bardziej szczegółowe materiały z Warszawy. W przypadku passata składaka zatajone wady techniczne potwierdzili już biegli. Sam właściciel komisu idzie w zaparte i twierdzi, że poinformował klienta o przeprowadzonych naprawach i remontach. Nie potwierdza tego żaden inny dowód, m.in. treść rozmowy właściciela autokomisu z klientem, który nagrał ją bez wiedzy sprzedawcy. Jak mówi prowadzący śledztwo prokurator Wojciech Guzik, treść rozmowy jednoznacznie wskazuje, że właściciel autokomisu oszukał swego klienta.
Na taśmie uwieczniono też groźby karalne pod adresem niezadowolonego nabywcy. Jeśli chodzi o drugi samochód, to Sławomir H. twierdzi, że nie miał pojęcia o tym, że był on kradziony. – Nie dajemy temu wiary, bo z późniejszego zachowania właściciela autokomisu wynika, że dobrze wiedział, co to za samochód i czemu do niego trafił. Wielce znaczące jest już to, że podał nabywcy nieprawdziwe informacje dotyczące jego pochodzenia – komentuje prokurator Guzik. Śledczy doprowadzili do zatrzymania podejrzanego, ale sąd nie uwzględnił wniosku o tymczasowe aresztowanie i zastosował poręczenie majątkowe w kwocie 20 tys. zł oraz dozór policji. Mężczyzna wrócił więc na wolność i nadal prowadzi swój autokomis. Prokuratura sprawdza tymczasem, czy nie ma na sumieniu innych przestępstw.
Był zdenerwowany
– Jest nam o tyle trudno, że przestępstwo oszustwa w takim przypadku musi dotyczyć nabywcy. Oszukiwanie jedynie w czasie oferowania tego czy innego auta do sprzedaży w świetle kodeksu karnego nie jest przestępstwem – wyjaśnia prokurator Guzik. Właściciel komisu, któremu za każde z oszustw grozi po osiem lat więzienia, przyznał się na razie jedynie do straszenia klienta pobiciem. Swoją zawodową nadpobudliwość tłumaczy jednak swoim zdenerwowaniem. Prokuratura apeluje o zgłaszanie się do ewentualnych kolejnych pokrzywdzonych, jeśli tylko mogą coś wnieść do prowadzonego śledztwa. Osobny apel o zachowanie ostrożności i rozwagi kieruje do klientów autokomisów i osób kupujących używane samochody wprost od właścicieli.
Dziś coraz więcej autoryzowanych serwisów oferuje zbadanie historii konkretnego samochodu m.in. na podstawie dokumentacji służbowej prowadzonej przez podobne warsztaty rozsiane po całej Europie. Można też zajrzeć do karty pojazdu i np. skontaktować się telefonicznie z jego poprzednim właścicielem. Czasem wystarczy, by na nasz potencjalny nabytek wcześniej rzucił okiem doświadczony mechanik, a wtedy wszystko będzie jasne. Lepiej nie mieć złudzeń. (WaT)
Komentarze