Dlatego Powiatowy Ośrodek Adopcyjno-Opiekuńczy w Gorzycach zorganizował ostatnio pierwszy piknik promujący ideę rodzicielstwa zastępczego.
Do Wodzisławskiego Centrum Kultury, gdzie odbyła się impreza, licznie przybyły funkcjonujące już w powiecie rodziny zastępcze wraz ze swoimi podopiecznymi, które bawiły się, ale i przekonywały, że bycie rodzicem zastępczym wcale nie jest takie trudne. Joanna i Tomasz Świerkoszowie z Bełsznicy od ponad trzech i pół roku są zawodową rodziną zastępczą. Od dwóch lat pełnią rolę pogotowia opiekuńczego. – Trafiają do nas dzieci, które nie mogą wychowywać się w swoim domu, bo ich matki czy ojcowie mają problem z alkoholem, kłopoty finansowe lub też po prostu zamiast kochać dzieci, stosują przemoc – mówią Świerkoszowie. Zaopiekowali się już wieloma dziećmi, a w czasie ostatnich dwóch lat zajmowali się aż 10 niemowlakami odrzuconymi przez swoich biologicznych rodziców tuż po narodzinach.
Sztuka cierpliwości
– To bardzo trudne zadanie, bo takie dzieci są zbuntowane. Trzeba mieć wielką cierpliwość i przekonać je, że nie chcemy im wyrządzić krzywdy ani zastąpić rodziców, których nadal kochają. Zawsze im powtarzamy, że mama i tata ich kochają, ale nie mogą się nimi teraz zaopiekować – opowiada pani Joanna. – Dzieci próbują, na ile mogą sobie pozwolić. Ale jak w każdym domu, tak i w naszym obowiązują zasady, które dotyczą wszystkich – dodaje pan Tomasz. Świerkoszowie mają dwójkę swoich pociech: 11-letnią Klaudię i sześcioletniego Szymona. Swego czasu obejrzeli w telewizji program na temat problemu braku rodzin zastępczych w Polsce. Doszli do wniosku, że skoro żona nie pracuje, to mogą też przyjąć inne dzieci.
– Nazajutrz udaliśmy się do gorzyckiego ośrodka. Potem przeszliśmy kurs i zostaliśmy rodziną zastępczą – wspomina Tomasz Świerkosz. – Rodzice wpajali nam, że trzeba pomagać innym, bo dobro dawane zwraca się podwójnie – dodaje pani Joanna. Jak mówią Świerkoszowie, byli pełni obaw. Ale okazało się, że strach ma wielkie oczy. – Radzimy sobie. Dzieci akceptują siebie wzajemnie, nie ma rywalizacji – relacjonują. Za swój największy sukces uznają półroczną opiekę nad dwuletnim Denisem, który trafił do nich z chorobą sierocą. Bił głową o podłogę, co często kończyło się skaleczeniami. Nie było z nim kontaktu, ale nie dali za wygraną. – Kiedy Denis opuszczał nasz dom, już się uśmiechał, rozmawiał z nami, a objawy choroby sierocej praktycznie były niezauważalne – cieszy się pan Tomasz.
Trudno opisać
Jak przekonywali Świerkoszowie, rodzicielstwo zastępcze to coś pięknego, co trudno do końca opisać. – Kiedy usłyszycie od dziecka jakieś miłe słowo, kiedy zobaczycie na jego twarzy uśmiech, to jest właśnie najpiękniejsze. Wam pozostanie radość i satysfakcja, że pomogliście tej istotce – mówili. Joanna Kasendra, dyrektor gorzyckiego ośrodka, podkreśla, że rodziną zastępczą może zostać każdy, komu nie brakuje wrażliwości i chęci niesienia pomocy drugiemu człowiekowi. – Może to być małżeństwo, ale i osoba samotna. Oczywiście bierzemy również pod uwagę status materialny kandydatów. Ale liczą się przede wszystkim dobre chęci – mówi pani dyrektor. Za opiekę rodzice otrzymują częściowy zwrot kosztów utrzymania dziecka, a zawodowe rodziny zastępcze – wynagrodzenie.
Istnieje przekonanie, że rodzicielstwo zastępcze to łatwy zarobek, a to nieprawda. – Na dziecko w wieku do sześciu lat otrzymujemy około 1 tys. zł, zaś powyżej szóstego roku życia niecałe 700 zł. Jeśli zatem chce się zapewnić dziecku normalny dom i właściwie nim zaopiekować, to nie da się tu ani oszczędzać, ani zarabiać – podkreślali państwo Świerkoszowie. Chętni do pełnienia funkcji rodziny zastępczej mogą zgłaszać się do ośrodka w Gorzycach przy ul. Bogumińskiej 22. Pracownicy ośrodka udzielą szczegółowych informacji również pod numerem telefonu: 032 451 44 51 lub e-mail: adopcja-gorzyce@tlen.pl.
W powiecie wodzisławskim funkcjonuje teraz 35 rodzin zastępczych, w tym cztery zawodowe i cztery pełniące rolę pogotowia opiekuńczego. To zbyt mało. – Byłoby idealnie, gdyby każde dziecko miało własną biologiczną rodzinę. Ale niestety rzeczywistość jest inna. Na pewno lepiej jest, gdy mały człowiek znajduje opiekę w normalnym domu, a nie w domu dziecka, gdzie jest jednym z wielu podopiecznych placówki – uważa Joanna Kasendra. (Amis)
Komentarze