Po odcięciu prądu Anna Żmijewska spędza wieczory w egipskich ciemnościach, ponieważ pieniędzy na świeczki też jej nie starcza
Po odcięciu prądu Anna Żmijewska spędza wieczory w egipskich ciemnościach, ponieważ pieniędzy na świeczki też jej nie starcza

Anna Żmijewska z Rybnika przeżyła na tym bożym świecie, jak sama mówi, 65 lat. Z łezką w oku wspomina czasy, gdy mieszkała w swoim własnym domu, ale to bardzo dawne dzieje. Dziś mieszka w dwupokojowym mieszkaniu w boguszowickim osiedlu Południe. Żyje jak za króla Ćwieczka: nie ma prądu, ograniczony dostęp do wody i, co gorsza, grozi jej eksmisja.
Od kilku miesięcy toczy z administracją spółdzielni swoją prywatną wojnę o godne życie bez pieniędzy. – Jestem biedna, bo nic nie mam, ale nie jestem jakimś marginesem społecznym i nie pozwolę z siebie zrobić menela – mówi zdecydowanym tonem Anna Żmijewska. W 1991 roku zmarł jej mąż. Mieszkała wtedy z dwoma synami w domu przy ul. Karłowicza. Mąż nie zapracował niestety na emeryturę, którą po jego śmierci mogłaby przejąć. Sama zarabiała niewiele i z czasem zaczęła mieć kłopoty z utrzymaniem domu. Ostatecznie w 1997 roku zamieniła go na niewielkie mieszkanie na boguszowickim osiedlu i wyprowadziła się na rybnicką prowincję.

Jeszcze komornik
– Byłam wtedy przed sześćdziesiątką i przed emeryturą. Dziś po przepracowanych 23 latach moja emerytura po podwyżce wynosi 636 zł, ale na rękę dostaję 396 zł, bo resztę zabiera komornik dla spółdzielni. Za sprzątanie w pobliskim barze dostaję 300 zł. Przez ostatnie dwa miesiące schudłam 16 kg. Mam cukrzycę i powinnam się dobrze odżywiać, ale nie mam tu ani prądu, ani gazu, więc nie mogę sobie nawet nic podgrzać i z konieczności żyję na suchym prowiancie – opowiada pani Anna. Wspomina, jak w lipcu wpłaciła na konto Vattenfalla 800 zł, spłacając pierwszą ratę swego zadłużenia. Wszystko po to, by zamontowano jej tzw. licznik przedpłatowy, na kartę. 17 lipca kupiła prąd, a właściwie kartę z odpowiednim kodem, w jednym z osiedlowych sklepów. Tym dobrodziejstwem nie cieszyła się zbyt długo, bo pięć dni później i tak odcięto jej prąd. – Mam nadciśnienie i astmę. Na leki powinna wydawać blisko 300 zł miesięcznie, ale jak zapłaciłam za ten prąd, byłam przez dwa tygodnie bez leków. Z tą moją marną emeryturą jakie ja mam możliwości? Nawet gdy chciałam wziąć 500 zł chwilówki, okazało się, że moja emerytura jest na to o 3 zł za mała. Jak mogłam, to płaciłam. W grudniu 2007 roku zapłaciłam np. spółdzielni 513 zł. To na nikim tam nie robi jednak wrażenia, a dla mnie to cały majątek. To terroryzm ekonomiczny... – żali się kobieta, która mieszkała do niedawna z 28-letnim synem, kawalerem.

Składała deklaracje
Jak opowiada Rafał Przeczek, prezes Spółdzielni Mieszkaniowej „Południe” w Rybniku Boguszowicach, pani Anna dość szybko po zostaniu członkiem spółdzielni popadła w czynszowe zaległości. – Składała co prawda deklaracje, że wszystko spłaci, ale zazwyczaj pozostawały one na papierze. W maju 2001 roku ze względu na spore już zadłużenie pani Żmijewska została wykluczona ze spółdzielni, co wiązało się z utratą spółdzielczego prawa do mieszkania. Już wtedy powinniśmy dążyć do eksmisji, ale ulitowaliśmy się nad nią i przyjęliśmy inne rozwiązanie. Zdecydowaliśmy, że pozostanie w tym mieszkaniu, a my pokryjemy długi jej wkładem budowlanym – wspomina prezes.
Tych pieniędzy, które wpłaciła kiedyś lokatorka, zostając członkiem spółdzielni, starczyło na pokrycie zaległych czynszów i opłacenie jeszcze kilku następnych. Potem pani Anna znów nie płaciła i znów popadła w spółdzielcze długi. Prezes Przeczek wspomina, że była możliwość zamiany mieszkania na mniejsze w zasobach komunalnych, ale pani Anna nie chciała na to przystać. Jak dodaje, byli i tacy, którzy chcieli pokryć jej długi, a nawet opłacić wkład budowlany, ale nie była zainteresowana taką zamianą. Mogła też przez cały czas starać się o dodatek mieszkaniowy, przyznawany na kolejne półrocza, ale wniosek złożyła tylko dwa razy i w efekcie korzystała z tego dodatku przez krótki czas.

Wydał zaocznie
– Jego wysokość była zbliżona do połowy miesięcznego czynszu, ale nawet wtedy, gdy ta pani go otrzymywała, nie dopłacała tej drugiej połówki. Raz wypełniliśmy jej wszystkie papiery i stosowny wniosek. Miała to tylko zawieźć do urzędu – opowiada Rafał Przeczek. Jak dodaje, pani Anna tak naprawdę nie zrobiła nic, by zmienić swoją sytuację, choć miała kilka możliwości. We wrześniu 2005 roku spółdzielnia skierowała w końcu wniosek do sądu o orzeczenie eksmisji zadłużającej się coraz bardziej lokatorki. Sąd wydał taki wyrok w październiku tego samego roku. Wydał, dodajmy, zaocznie, bo Anna Żmijewska nie zjawiła się w sądzie. Orzekł eksmisję, ale o dziwo nie przyznał jej prawa do lokalu zastępczego. Również zaocznie sąd orzekł eksmisję jej syna, ale jemu przyznał lokal socjalny.
– Mając w ręce wyroki eksmisyjne, proponowaliśmy jeszcze zamianę mieszkania, ale nic żeśmy nie wskórali. Na 12 maja komornik wyznaczył datę przeprowadzenia eksmisji. Poszliśmy tam, by załatwić to jakoś spokojnie. Pani Anna zapewniła nas, że przeprowadzi się do syna, wyglądało to bardzo autentycznie. Niestety nic takiego się nie stało, a pani Anna wniosła do sądu skargę na postępowanie komornika – relacjonuje prezes Przeczek. 9 lipca komornik znów zapukał do jej drzwi. Według relacji prezesa spółdzielni, syn lokatorki miał trafić do lokalu socjalnego przy ul. Racławickiej, a matka do hotelu Widok, w którym spółdzielnia Południe wykupiła dla niej dziesięć hotelowych dób.

Najlepsze rozwiązanie
I tym razem jednak lokatorka pozostała w swoim mieszkaniu. Osobom, które miały ją eksmitować, oświadczyła, że syn właśnie wyprowadził się do swojej narzeczonej. W związku z tym komornik uznał jego eksmisję za skuteczną. Pani Anna zaś miała pokornie oświadczyć, że sama wyprowadzi się następnego dnia. Na takie rozwiązanie przystali przedstawiciele spółdzielni i sam komornik. Wydawało się, że jest to najlepsze rozwiązanie kłopotliwej dla wszystkich sytuacji. – Proponowaliśmy, by zajęła lokal socjalny, chcieliśmy go jej pokazać, przewieźć jej rzeczy, ale nie chciała, upierała się, że wyprowadzi się sama. Uwierzyliśmy jej kolejny raz i okazało się, że to był nasz błąd. Następnego dnia bowiem nie było jej w domu – opowiada Mirosława Gaździk z administracji spółdzielni Południe, zajmująca się windykacją należności.
Prezes podaje przykłady lokatorów, którzy nie byli w stanie płacić spółdzielczego czynszu, więc zamienili spółdzielcze M-2 lub M-3 na mieszkanie komunalne i jakoś stanęli na nogi. Jak dodaje, przykre jest to, że pani Żmijewska nie pozwoliła sobie w pewnym momencie pomóc. Rozmawiano z nią przecież i padały różne propozycje. – Niestety, ona okopała się w tym swoim mieszkaniu i wykazuje aktywność tylko w tym jednym kierunku: robi wszystko, by w nim pozostać – mówi prezes. Jak dodaje, gdyby pani Anna miała pieniądze i płaciła czynsz, spłacając jednocześnie zadłużenie, spółdzielnia pozwoliliby jej nadal tam mieszkać, ale sytuacja jest beznadziejna.

To wyjątek
– To, co zajmuje komornik, nie starcza nawet na bieżący czynsz. Komornik dolicza swoje koszty, a przecież naliczane są jeszcze odsetki od sporego już zadłużenia. Jesteśmy małą spółdzielnią. Mamy niespełna 1600 mieszkań. Pani Anna jest wyjątkiem, więcej takich dłużników u nas nie ma. Nie możemy patrzeć bezczynnie, jak to zadłużenie rośnie. Jak mam spojrzeć w oczy tym spółdzielcom, którzy mając lichą emeryturę najpierw opłacają czynsz, a potem dopiero zastanawiają się, za co przeżyją – mówi Rafał Przeczek. Dodaje, że zadłużonej lokatorce pozostawiono jedno ujęcie wody, czyli kran w kuchni, i że nigdy nie było nawet mowy o tym, by jej mieszkanie odłączyć od sieci centralnego ogrzewania. Teraz spółdzielnia czeka na rozstrzygnięcie sądu w sprawie skargi wniesionej przez nią na komornika.



Czekanie na wyrok
Zupełnie inaczej, co jest oczywiste, patrzy na całą tę sprawę Anna Żmijewska. Według niej bezwzględni urzędnicy ze spółdzielni zwyczajnie się na nią uwzięli i chcą uprzykrzyć jej życie. Twierdzi, że mieszkania, które proponowano jej na zamianę, znajdowały się na trzecim albo czwartym piętrze, a ona nie jest w stanie wyjść na drugie. Teraz mieszka na parterze, ale jak długo jeszcze tak będzie, niestety nie wiadomo. Prezes Rafał Przeczek zapewnia, że jeśli tylko komornik będzie miał wolną rękę, eksmisja zostanie wreszcie wykonana, a Anna Żmijewska trafi do lokalu tymczasowego, czyli pokoju w hotelu. (WaT)

5

Komentarze

  • 12 września 2008 11:16 PANI cztam to i trudno nic nie ma zadarmo wiadomo korzysta Pani z dobrodziejstw wiec musi zapłacic mogła pani mieszkac w domu co zrobiła ze tak wyszło u Pani no a oplaty tez trzeba regulowac tez miała meza wiec mogł pracowac z wszystkim trzeba sie liczyc to zecz oczywista zaleglosci tez trzeba spłacic
  • mieszkanka Boguszowic 11 września 2008 15:38Z całym szacunkiem dla tej pani musze powiedzieć że wiele rodzin ma tak male dochody. Mając doddatkowo dzieci na utrzymaniu,trzeba sobie radzić korzystając z pomocy społecznej czy choćby dodatków mieszkaniowych. A nie użalać się teraz na ramach prasy i robić z pracowników spułdzielni czy elektrowni potworów.Oni twż mają swoje przepisy a ewentualne niedopłaty np.wody czy ogrzewania pokrywają mieszkańcy.
  • ala 11 września 2008 13:57 miała pani dom co pani z nim zrobiła że znalazła sie pani w bloku i dopuscic sie takiego zadłuzenia ja tez mam niewielką emeryture i daje sobie rady tylko kobieto trzeba myslec z głową
  • xxxxx godnosc bez pieniedzy 11 września 2008 11:26 miała pani dom gdzie mieszkac wiec dlaczego zdecydowała sie pani na te mieszkanie miała pani meza powiniem pracowac aby miała pani za co zyc po jego smierci dlaczego jest inaczej cos tu nie tak z tym wszystkim
  • gosc godnosc bez pieniedzy 11 września 2008 11:22 pani aniu ja tak samo mam mala emeryture a jakos musze sobie radzic to jest wina was obojgu bo maz powinien zapracowac na godziwa emeryture co robił to was obojga wina jest ze tak jest

Dodaj komentarz