20023401
20023401


Rafał O. z Żor też szukał pracy. Jego ojciec, Andrzej, kiedyś spotkał na ulicy znajomą, Grażynę C. Powiedział jej o kłopotach syna. Grażyna C. powiedziała, że ma możliwość załatwienia pracy we Włoszech, w czym pośredniczy firma Diament Przewóz Osób Stanisławy K. spod Jasła. Za 1500 zł załatwi mu pracę w stadninie koni, na plaży lub na budowie. Zarobek w euro.Do Rafała doszlusował Marek B., podobnie jak on dłuższy czas bez pracy. Chłopcy wręczyli Grażynie C. koperty z należnością. Powiedziała, że będą mieszkać w dwuosobowych pokojach z łazienką.Rafał i Marek wyruszyli w czwartek wieczorem 23 maja. Gdy przez piątek i sobotę nie dali znaku życia (Rafał miał komórkę), zaniepokojony Andrzej O. poszedł do Grażyny C. Uspokoiła go, że dzwoniła do Włoch, chłopcy dojechali na miejsce, mają pokoje i pracę.Rafał zadzwonił dopiero w środę. Pracy nie ma, siedzą w jakiejś przechowalni, w gospodarstwie właściciela plantacji tytoniu w Benevento. Mieszkają w jakichś kamiennych ruderach, o kostropatych ścianach. Gospodarz powiedział im, że zamiast siedzieć bezczynnie, mogliby u niego popracować. Za paczkę makaronu dziennie, która zresztą sumiennie dał na koniec dniówki. A oni nie mieli co jeść, więc się zgodzili. Na drugi dzień dał im nawet 10 euro za robotę.Andrzej O. złapał za telefon. Grażyna C. uspokajała go, że to jakieś nieporozumienie, które postara się wyjaśnić. Wieczorem do zdenerwowanych w najwyższym stopniu ojców zadzwoniła Stanisława K. – Niech się pan nie gniewa, ale Polacy narozrabiali – powiedziała enigmatycznie. – Za tydzień będę tam i spróbuję im coś znaleźć.Andrzej O. nie czekał na jej powrót. Razem z ojcem Marka poszli na policję. Poszukali innych, którzy korzystali z usług Stanisławy K.Postanowił wspólnie z policją zastawić się na nią. Jednak jej bus odjeżdżał za każdym razem z innego miejsca. Teraz już rozumie dlaczego. Postanowił użyć fortelu. Zadzwonił do Grażyny C. z prośbą o protekcję dla kuzyna. Ta złapała przynętę i powiedziała, gdzie jest zbiórka kolejnego transportu. Policja żorska czekała na nich przed podmiejskim zajazdem Szałas, przy trasie 81. Cały bus (18 kandydatów do pracy plus obsługa, w tym Stanisławę K.) zaholowano do komendy. Jednak po przesłuchaniach prokurator powiedział, że nie ma podstaw do zatrzymania, i kazał ich wypuścić. O 1 w nocy pojechali.Na rozwścieczony telefon Grażyny C. nie trzeba było długo czekać. – Ty nas podkapowałeś – powiedziała Andrzejowi O., który udawał, że nie wie, o co chodzi, że kuzyna przywiózł, ale zobaczył pełno policji i wolał odjechać. C. chciała pokazać, że nic się im nie stało, powiedziała, że policja wzięła łapówkę za ich wypuszczenie, a K. – jak wróci – to zrobi z policją w Żorach porządek. Wieczorem odebrał jeszcze telefon od męża pani K.: – Dojeżdżam do Benevento. Załatwię twoich synów na cacy, ciężko tego pożałują.Andrzej O. chwycił za słuchawkę. Kazał chłopakom uciekać. Ich włoski właściciel też ich uprzedził, że jedzie pan K., i nawet odwiózł ich na stację kolejową.Przez trzy tygodnie chłopcy bez grosza przy duszy wędrowali do znajomej Marka. Spali pod mostami, wyrzucani z pociągów za jazdę bez biletu wsiadali w inne, raz nawet zatrzymali ich karabinierzy. Dotarli do znajomej, potem do ciotki Rafała w Rzymie.Podczas pobytu w Benevento jeden z obecnych tam Polaków sfilmował obejście, by udowodnić, w jakich warunkach pracują Polacy. Ta kaseta jest już w Polsce. Są też oszukani ludzie, którzy opowiadają o koszmarach będących ich udziałem.– Zapłaciłem Stanisławie K. 1500 zł i miałem być pomocnikiem kucharza w restauracji – mówi Grzegorz. Z. z Krakowa. – Praca była, ale trwała 20 godzin na dobę. Nie wytrzymałem. Po raz drugi poprosiłem o pośrednictwo, więc zapłaciłem już tylko za drogę 600 zł. Miałem pracować na plaży. Po dojechaniu do jakiegoś miasta wsadzili nas w pociąg i kazali dojechać do miejsca pracy, gdzie miał nas odebrać pośrednik. Nikt nie czekał. Przez tydzień na gapę dojechaliśmy do Benevento. Próbowałem jeszcze raz, naprawdę potrzebuję pracy, dałem 300 zł. Tym razem zostawiła nas na dworcu, skąd także nikt nas nie odebrał. Przez półtora tygodnia błąkaliśmy się po Włoszech, dopóki pani K. nie przyjechała i nie zabrała nas do Polski.– I ja jechałem do sprzątania na plaży, na Sardynię. Pani K. skasowała 1900 zł. Oczywiście po przyjeździe pracy nie było. Półtora tygodnia spędziłem na dworze. Na szczęście miałem komórkę i kieszonkowe. Zadzwoniłem do K., zwodziła mnie, mówiła, że załatwi coś innego. Ja domagałem się zwrotu pieniędzy. Powiedziała, że jest praca w Kalabrii. Jaka – nie sprecyzowała. To było gospodarstwo z bydłem, polami, a ja się na takiej robocie nie znam. Gdy poprosiłem o powrót do domu, K. kazała mi podpisać oświadczenie, że nie roszczę pretensji, bo na własną prośbę z pracy rezygnuję. Podpisałem, inaczej by mnie zostawiła. Straciłem na tych wyjazdach ok. 5 tys. zł. A jeszcze to traktowanie. Wieźli nas jak bydło, kierowca pozwalał sobie na wrzaski i strofowanie, zatrzymywał się tylko wtedy, gdy zachciało się jeść komuś z opieki – wspomina Jerzy. A. z Żor (nazwiska znane redakcji).– Ja też byłem sprzedany jako polski niewolnik jakiemuś mafiozowi – wspomina Bolesław. M. z Żor. – Na każdym postoju busa robiło się koło nas zbiegowisko panów w ciemnych okularach. Kierowca też pewnie jakiś tajniak, bo pokazywał tylko legitymację i puszczali nas. Pracowałem w cyrku. Po trzech dniach kazali mi oddać paszport. Nie zgodziłem się, więc kazali mi się wynosić. Teraz już wiem, że to było ukartowane. Na nasze miejsca K. już wiozła nową ekipę. I ci nowi od początku: trzy dni za darmo, potem paszporty albo won... itd. Robotnicy cały czas za friko. Po opuszczeniu cyrku wsadzono nas w pociąg i zawieziono do gospodarstwa na granicy włosko-francuskiej. Gospodarz dawał na dzień miskę makaronu do jedzenia. Pieniądze za pracę dawał jakiemuś mafiozowi, który brał dla każdego po 30 euro, ale nam oddawał tylko 10, sobie zabierając 20. Ja tę K. dopadnę, tak czy inaczej. Niech za przewóz sobie policzy, ale resztę mi odda... Nauczyłem się tylko, że włoska mafia zeszła z narkotyków na handel niewolnikami z Polski.– 1600 zł dałem za pracę w restauracji Grażynie C. Jeszcze mówiła, żeby nie brać żadnych ciuchów roboczych, nic, bo dostanę na miejscu, będzie jedzenie i nocleg w hotelu – relacjonuje Ireneusz B. z Rzeszowa. – Na miejscu nie było żadnej pracy w hotelu. Po kilku innych propozycjach w końcu trafiłem do restauracji. Pracowałem po 20 godzin na dobę, ale jej właściciel miał jeszcze plantację, budował pizzerię i tory wyścigowe i po pracy w restauracji woził nas na swoje budowy. Po miesiącu powiedziałem, że rezygnuję, nie daję rady, to się na mnie wydarł, że mam tu być co najmniej cztery miesiące. K. przyjechała mnie odebrać, oddała mi z tego 200 euro. To cały mój zarobek...Stanisława K. twierdzi, że ma firmę przewozową i zaprzecza, jakoby miała coś wspólnego z pośredniczeniem w pracy.– Cóż mi tu pani insynuuje?! Wożę ludzi na wycieczki, na wczasy, na imprezy. Płacą za to od 300 do 450 zł za bilet. To cena w jedną stronę.Gdy stwierdzam, że ludzie zeznają, iż płacili jej od 1500 do 1900 zł za przewóz i pracę za granicą, odparowuje z triumfem zdradzającym wieloletnią rutynę: – A ma pani dowody?Otóż to. Dowodów nie ma. Koperty z zawartością odbierała albo K., albo w kilku przypadkach naganiaczka C. Żadnych umów na papierze, żadnych gwarancji, wszystko „na gębę”. A w efekcie brak funduszy, pozabierane paszporty, błąkanie się po drogach, dworcach, bez pieniędzy, bez znajomości języka. Dla tych, którzy tego doświadczyli, nie ma włoskiego nieba, wspaniałych zabytków. Jest włoskie piekło, cyniczni gospodarze, niechętni do zapłacenia za pracę w upale i bez jedzenia.Ale podobno Polacy sami sobie winni. Stanisława K. ma o nich jak najgorsze zdanie. Według niej wyjeżdżają alkoholicy, uciekający od swoich współmałżonków, alimenciarze uchylający się od płacenia na swe dzieci, ludzie mający na pieńku z wymiarem sprawiedliwości. Niestety, te opinie potwierdzają też ci, którzy powrócili. Mówią też, że koneksje pani K. sięgają wysoko, dlatego właścicielka nikogo się nie boi. O Andrzeju O., który nasłał na nią policję, powiada, że został ukarany mandatem, a w ogóle to człowiek poważnie zamieszany w różne afery. Zdaniem K. jego synowie jechali tylko do rodziny w Rzymie, udawali, że chcą jechać do pracy, już na miejscu rodzice ich przekierowali na Rzym. Zdemolowali mieszkanie swojemu niedoszłemu pracodawcy. Cały czas była mowa o pracy, choć pani K. wyparła się, że zajmuje się pośrednictwem. Przyparta do muru, oświadczyła: – Mam znajomości. Jak mi przyjdzie, to czasem komuś ułatwiam kontakty, ale moja firma to wyłącznie przewozy. W ciągu pięciu lat istnienia przewieźliśmy ok. 5 tys. osób. Od trzech lat się nie reklamujemy, bo mamy pełne komplety.Policja twierdzi, że w Jaśle – w miejscu działalności firmy – w sprawie Stanisławy K. toczy się kilka postępowań. Dowody są ciągle uzupełniane. W Żorach też zgłosiło się już kilka oszukanych przez nią osób

Komentarze

Dodaj komentarz