Wtedy został potrącony przez fiata seicento, który prowadził 29-letni jastrzębianin.
Taksówkarz zmarł po przewiezieniu do szpitala. Sprawę prowadzi pszczyńska policja pod nadzorem prokuratury w Jastrzębiu. Śledczy mówią o nieszczęśliwym wypadku. Wstępnie ustalono jednak, że przed zdarzeniem w samochodzie posprzeczało się dwoje pasażerów. Koledzy nieżyjącego taksówkarza twierdzą, że w aucie musiało dojść do szamotaniny. W przeciwnym razie doświadczony kierowca nie zatrzymałby samochodu w niezabudowanym i nieoświetlonym terenie. – Czy wie pan, gdzie on postawił auto? Na dzikim poboczu, gdzie nie rośnie ani jedno drzewo. Żaden taksówkarz nie zatrzymuje się w tym miejscu, bo tam jest zbyt niebezpieczne. Musiał być zdesperowany, że wysiadł dosłownie w biegu. Nawet nie popatrzył, czy coś nie nadjeżdża – zżyma się Jan Busk, żorski taksówkarz.
Nie od razu
Koledzy zmarłego dziwią się, że policjanci od razu nie przesłuchali pasażerów. – Zamiast tego mundurowi wezwali inną taryfę, która odwiozła całą czwórkę do domu – kwituje Jan Busk. Prezes firmy taksówkarskiej, w której pracował 42-latek, mówi wprost, że w środowisku istnieją podejrzenia, iż kolega został zaatakowany i próbował uciec z samochodu. Ponoć na tapicerce znaleziono czerwone plamy przypominające krew. Grzegorz, tak zmarły miał na imię, był bardzo inteligentnym, kulturalnym człowiekiem. W normalnych warunkach nie zatrzymałby się w szczerym polu. Na pewno dojechałby bliżej centrum miasta, tam, gdzie są światła. Wtedy dopiero wyprosiłby z samochodu awanturujące się osoby. Zostawił żonę.
Jak wyjaśnia Jacek Rzeszowski, szef jastrzębskiej prokuratury rejonowej, śledztwo jest prowadzone w kierunku wypadku drogowego ze skutkiem śmiertelnym. Potwierdza, że w taksówce doszło do zatargu między pasażerami: mężczyzną i kobietą. – Taksówkarz chciał ich wyrzucić z samochodu. Zatrzymał się jednak w nieszczęśliwym miejscu – stwierdza śledczy. Auto stało na długich światłach, co może oznaczać, iż szofer nagle podjął decyzję o wykonaniu takiego, nie innego manewru, czyli zjechaniu na pobocze. Kierowca seicento był trzeźwy. Zeznał, że nie widział stojącego tam taksówkarza, bo oślepiły go właśnie te długie światła. Prokurator Rzeszowski tłumaczy, że policjanci nie zatrzymali pasażerów, bo można to uczynić tylko w ściśle określonych przypadkach.
Nie uzasadniała
Jak dodaje, sytuacja nie uzasadniała pozbawienia ich wolności. Wiadomo, że zostali przesłuchani dopiero trzy dni po tragedii. Zdaniem taksówkarzy, mieli dość czasu, by uzgodnić wersję wydarzeń. Pasażerowie wracali z imprezy andrzejkowej. Czy byli nietrzeźwi? – Nie potwierdzam i nie zaprzeczam – odpowiada prokurator Rzeszowski. Teraz śledczy czekają na wyniki sekcji zwłok. Ekspertyza odpowie na pytanie, czy oprócz śmiertelnych urazów związanych z wypadkiem taksówkarz nie doznał jeszcze jakichś innych obrażeń wcześniej w samochodzie, co zaważyło na jego decyzji o zatrzymaniu auta. Ponadto od denata pobrano krew, by stwierdzić czy był trzeźwy.
Jan Busk, żorski taksówkarz, przyznaje, że wożenie ludzi to niełatwy kawałek chleba. Niektórzy pasażerowie zachowują się skandalicznie, szarpią i wyzywają kierowców. Straszą, że nie zapłacą rachunku. – Najgorsze jest to, że trudno wyczuć, kto może być naprawdę niebezpieczny. Nieraz wyglądający jak kryminalista pasażer okazuje się miłym, grzecznym człowiekiem. Z kolei osoba o sympatycznej, wręcz anielskiej powierzchowności przeklina i ubliża kierowcy. Jeszcze inny klient płacze, że zdradza go żona – opowiada pan Jan. (IrS)
Komentarze