Dzieci trafiają do placówek wychowawczych z różnych powodów. Zdjęcie: Robert Więcek
Dzieci trafiają do placówek wychowawczych z różnych powodów. Zdjęcie: Robert Więcek


Wynik kontroli zarządzonej przez wojewodę Zygmunta Łukaszczyka to sześć zaleceń, które dotyczą pewnych niedociągnięć w placówce. Jak stwierdzają w mikołowskim starostwie, głównie chodzi o to, że ośrodek nie spełnia niektórych standardów. Kiedy do tego dojdą niezadowolone dzieci i niezadowoleni wychowawcy, o konflikt nietrudno. Przypomnijmy. Bomba wybuchła 22 stycznia. W jednym z dzienników ukazał się artykuł, w którym cztery wychowanki oskarżają personel o terror, bicie, poniżanie oraz stosowanie przemocy psychicznej i fizycznej.

To były żarty
Dziewczyny opowiadały, że za pyskowanie dzieci zamykano w ciemnej piwnicy, za odmowę pójścia do kościoła za karę musiały przez godzinę stać na mrozie, jednej grożono wyrzuceniem na bruk, wreszcie przez te wszystkie praktyki jedna poroniła. Wtórował im jeden z byłych wychowawców. Dyrektor Agnieszka Kuchna od początku zaprzeczała, twierdząc, że nic takiego nie miało miejsca. Skończyło się najazdem dziennikarzy i bijącymi po oczach tytułami w ogólnopolskich nawet mediach.
Dowodem na znęcanie się nad dziećmi, poniżanie ich i szarpanie miał być film. – Okazało się, że to były żarty. Potwierdzono, że faktycznie jednego z chłopców zamknięto w piwnicy. Ale zdarzyło się to tylko raz. I był powód, bo chłopak był nadmiernie pobudzony, agresywny wobec siebie i innych – mówi Teresa Trzcionka ze Śląskiego Urzędu Wojewódzkiego. Co do bohaterek artykułu, to wszystkie mieszkały w sąsiadującym z domem dziecka budynku, w samodzielnym, dwupokojowym mieszkaniu.

Nie ma ideałów
Tu miały się przygotowywać do dorosłego życia. Na utrzymanie dostawały pieniądze, z których się nie rozliczały. Dwie wcześniej trafiły do rodzin zastępczych, skąd na własną prośbę wróciły do domu dziecka. Wszystkie mają bogate kartoteki policyjne. Jedna często miewała kontakty z sądem rodzinnym. Jeżeli chodzi o byłego wychowawcę, to nie został zwolniony z placówki, tylko nie przedłużono mu umowy o pracę, bo był zatrudniony na umowie czasowej. Wcześniej za to podziękowano mu za pracę w kilku zakładach na terenie Żor.
Dom Dziecka w Orzeszu, jak wszystkie tego typu placówki w kraju, nie jest idealny, ale lepszy bidul niż życie tam, gdzie piją i biją, bo dla dzieci jest to wielki dramat. Ośrodek w Orzeszu spełnia dwie funkcje: socjalizacyjną oraz interwencyjną, więc zwykle dzieci trafiają tu prosto z policji, bo np. uciekły z domu albo nie mają się gdzie podziać. Są też nieletni ze skierowaniami do poprawczaków, którzy muszą poczekać, aż w placówkach, do których wysłał je sąd, zwolni się miejsce. Są wreszcie skazani na pobyt w poprawczaku w zawieszeniu.



Praca pedagogiczna w domu dziecka, wychowywanie, a nade wszystko utrzymanie dyscypliny to nie lada wysiłek. Obecnie w placówce w Orzeszu trwa modernizacja. Jeszcze w tym roku powstanie kolejne mieszkanie usamodzielniające, bo powiat chce wynająć lokal od Mikołowskiej Spółdzielni Mieszkaniowej. Zamieszkają w nim najstarsi podopieczni. To piątka rodzeństwa. (MS)

1

Komentarze

  • acga 07 maja 2009 21:52no nareszcie cos madrego

Dodaj komentarz