20024301
20024301


Afery łapówkarskie należą do grupy przestępstw niezwykle trudnych do wykrycia. Dzieje się tak między innymi dlatego, że karze podlega nie tylko ten, kto łapówkę wziął, ale i ten, kto ją wręczył.By dorobić do swoich pensji, trzech lekarzy rozkręciło „złoty interes”. W bardzo bogatej ofercie świadczonych przez nich usług znalazły się: wystawianie lewych zwolnień oraz lewych rent za odpowiednio ciężkie pieniądze. Cennik usług kształtował się różnie: 50 zł za jeden dzień L-4, za trzydniowe stawka podskakiwała już do 100 zł, za rentę wahała się w granicach od 5000 zł do 20 000 zł. Co bardziej naiwni płacili nawet więcej.Zgodnie z podaną przez prokuraturę informacją głównym pomysłodawcą i zarazem organizatorem ujawnionej afery jest G.Z., lekarz internista pracujący w Przychodni Specjalistycznej nr 4 przy ul. Dworcowej 1 w Knurowie. Ten, posiadający podwójne obywatelstwo, medyk tak bardzo chciał dorobić do swej skromnej pensji, że do „spółki” zaprosił dwoje innych lekarzy – koleżankę internistkę oraz kolegę psychiatrę. Choć nie pracowali w jednej przychodni, interes kwitł. Dla potrzeb medyczny trójkąt preparował odpowiednią historię choroby. Główną przypadłością, na którą „leczono” przyszłych rencistów, była depresja – organiczne zaburzenia nastrojów, lub bardziej fachowo – zespół depresyjno-lękowy adaptacyjny. Dlatego m.in. nieodzowna była współpraca psychiatry.Wszystko byłoby w jak najlepszym porządku, a proceder kwitłby nadal, gdyby nie jeden wyprowadzony z równowagi „pacjent”, który pomimo iż zapłacił sporo, zamiast renty zobaczył „gest Kozakiewicza”. Czara goryczy przepełniła się, gdy podjęte przez niego próby odzyskania „zainwestowanych” pieniędzy spełzły na niczym, a na dodatek lekarz zaczął kierować pod jego adresem groźby.Dla poszkodowanego Damiana B., który zdecydował się ujawnić mediom i policji sprawę lewej renty, rzecz zaczęła się już w grudniu 1999 roku. Były górnik KWK Knurów postanowił wziąć jednorazową odprawę i zmienić zawód. Po wypadku na kopalni w czerwcu 1999 roku dosyć długo przebywał na L-4. Zaczął więc dowiadywać się o możliwościach załatwienia w ZUS renty – najpierw w Rybniku, a następnie w Zabrzu, gdzie poznał kontrolera ZUS, który roztoczył przed nim perspektywę szybkiego, pomyślnego załatwienia sprawy.– Zapytał, czy jestem tym zainteresowany, a potem poinformował mnie, że istnieje taka możliwość, bo ma znajomego lekarza, który może mi pomóc. Stała renta dla mnie i dla żony. To była duża pokusa, tym bardziej że jak zapytałem, ile to będzie kosztować, odpowiedział, że cena podlega negocjacji – mówi pan Damian.Potem poszło już jak po maśle i niebawem pacjent pojawił się w knurowskiej przychodni przy ul. Dworcowej. Był rok 2000. W trakcie rozmowy z lekarzem G.Z. uzgodniono kwotę bazową w wysokości 9000 złotych od osoby.– Żeby jednak nadać sprawie bieg, musiałem uiścić 2500 złotych. Płacić zacząłem od 2000 roku, i tak przez dwa lata bez skutku. Pieniądze zawsze osobiście odbierał ode mnie doktor G.Z. – wyjaśnia nerwowo Damian B.W międzyczasie były górnik wyprowadził się do Torunia, gdzie jako właściciel dwóch sklepów miał wieść spokojne życie. Przez cały czas był zapewniany, że otrzymanie renty to tylko kwestia czasu. Jednak, żeby móc dalej płacić coraz to nowe stawki lekarzowi, najpierw stracił sklepy, a na koniec wylądował w urzędzie pracy – bez prawa do zasiłku. Główny pomysłodawca wyłudził od niego 21 000 złotych. Innym lekarzom, tworzącym jego historię choroby, płacił odpowiednio: chirurgowi w Knurowie – 500 złotych, psychiatrze w Zabrzu – 6000 złotych (z których to pieniędzy dla orzecznika ZUS w Zabrzu miał przekazać 4000 złotych), lekarce zabrzańskiego szpitala – 1500 złotych (za wystawienie wypisu ze szpitala, w którym Damian B. nigdy nie przebywał).W tym czasie czterokrotnie wzywany był na komisje w ZUS-ie i tyle samo razy otrzymywał decyzję odmowną.– Chociaż miałem wypisanych tyle chorób, że strach, to z renty nici. Stwierdzono u mnie choroby oczu, płuc, chorobę Korzakowa L-S i sam już nie wiem, co jeszcze. Dodatkowo trzy razy byłem u psychiatry, najpierw w przychodni w Gliwicach, potem w Bytomiu. Zrobili ze mnie kompletnego imbecyla. I co? Pieniądze skasowali, a o rencie ani słowa. Zapewniali mnie, że to tylko kwestia czasu – opowiada mężczyzna.W końcu, nie widząc żadnych perspektyw na załatwienie sprawy, złożył do Poradni Chorób Zawodowych Wojewódzkiego Ośrodka Medycyny Pracy w Sosnowcu wniosek o badanie pod kątem choroby zawodowej. Równocześnie postanowił zrezygnować z pomocy przy uzyskaniu renty. Kiedy zgłosił się do lekarza po zwrot pieniędzy, ten stwierdził, że pan Damian jest nienormalny, co zresztą ma w papierach. Dopiero, jak zagroził, że zwróci się z tą sprawą do Izby Lekarskiej, zdenerwowany pan doktor przelał na jego konto 5000 złotych.Jak wynika z odsłuchanych zapisów magnetofonowych rozmowy z lekarzem, na żądanie zwrotu reszty pieniędzy usłyszał, że więcej nie dostanie, a jak będzie go dalej nachodził, to zostanie załatwiony na dobre. Ostrzeżenie, że sprawę nagłośni w mediach, lekarz skomentował: „W Polsce jest głupie prawo i nic mi nie zrobią”. (Taśmy zostały przekazane przez pacjenta policji). Nie widząc innej możliwości odzyskania pieniędzy, Damian B. zwrócił się o pomoc do Biura Finansowo- Prawnego „Akard” z siedzibą w Poznaniu. Stąd do lekarza zostało skierowane „ostateczne przedsądowe wezwanie do zapłaty”. Ponieważ okazało się bezskuteczne, Damian B. w maju 2002 r. o wszystkim powiadomił Wydział do Walki z Korupcją Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach. Machina sprawiedliwości ruszyła. W wyniku podjętych czynności śledczych ustalono, że w ten sam sposób renty postanowiło sobie załatwić ponad 30 osób. Okazało się, że i w innych przypadkach lekarze nie byli uczciwi wobec swoich „klientów”. Ci, którzy mieli dosyć czekania oraz ciągłego płacenia, a podobnie jak Damian B. renty nie dostali, byli zastraszani.Mirosław Połap z Prokuratury Okręgowej w Gliwicach poinformował, iż całej trójce został postawiony zarzut „poświadczenia nieprawdy w dokumentacji w celu osiągnięcia korzyści majątkowych, pomocnictwo w wyłudzeniu zasiłków chorobowych i uprawnień rentowych”.Zatrzymanym prokuratura postawiła 30 zarzutów. Lekarzom grozi od sześciu miesięcy do ośmiu lat pozbawienia wolności. Dwie z zatrzymanych osób, w tym 44-letnia internistka, przyznały się do winy. Jak poinformował prokurator, lekarka została zwolniona do domu i będzie odpowiadać z wolnej stopy. 18 października zadecydował też o aresztowaniu G.Z. i zastosowaniu poręczenia majątkowego w wysokości 20 tys. zł względem drugiego z zatrzymanych – doktora M.M. Także wręczającym łapówki pacjentom prokuratura przedstawi odpowiednie zarzuty.Najgorsze w tym wszystkim jest to, że Damian B. na łapówki dla lekarzy stracił wszystko, co miał, a ci bynajmniej wcale nie kwapili się czegokolwiek mu załatwić. Natomiast kiedy udał się na badania w obecnym miejscu zamieszkania, lekarze stwierdzili, że ma nie tylko zaawansowaną pylicę, ale również astmę oskrzelową. Wniosek nasuwa się sam – gdyby od razu poddał się odpowiednim badaniom, oszczędziłby czas, nerwy i pieniądze, a rentę być może otrzymałby bez żadnych łapówek. Cóż – chytry dwa razy traci.

Komentarze

Dodaj komentarz