20024812
20024812


Powstało w 1973 r., by uatrakcyjnić las w Oborze. Nikt z ówczesnych decydentów nie wiedział, czy pomysł chwyci, dlatego budowano je na wariackich papierach. Tak na wszelki wypadek, by w razie niewypału wszystko zamknąć i szybko zapomnieć. Zaczęto zaledwie od czterech wolier. Pracownicy kupowali zwierzęta u prywatnych osób. Pierwsze większe okazy - osła i konika - przekazali im państwo Hanna i Antoni Gucwińscy, wieloletni dyrektorzy zoo we Wrocławiu. Wbrew obawom mieszkańcy miasta i okolic tłumnie odwiedzali raciborski zwierzyniec. Kolekcja zwierząt powiększała się.Po upadku epoki Gierka nastał kryzys, który dotknął też minizoo. Przez dekadę funkcjonowanie zwierzyńca było właściwie walką o jego przetrwanie. Ratowano się m.in. sprzedażą drewna. Było trudno o paszę, z konieczności na trzech hektarach uprawiano buraki. Przez lata zoo podlegało Miejskiemu Przedsiębiorstwu Gospodarki Komunalnej. Z czasem władze Raciborza przekazały zwierzyniec do OSiR-u. Od dwóch lat zoo otrzymuje dotację 20 tys. zł z Gminnego Funduszu Ochrony Środowiska. Dzięki niej stopniowo odnawiane są pomieszczenia, ogrodzenie. Przygotowano też nowy wybieg dla danieli - atrakcyjnych kuzynów jeleni. Obecnie stadko składa się z czterech byków i jednej łani. Kupiono dwie klacze kuców szetlandzkich, które, jak tylko podrosną, poznają się bliżej z pewnym przystojnym ogierem. Również z tych środków pozyskano trzy amerykańskie strusie nandu, nazwane Strzałka, Wietrzyk i Sprinter. Są łatwiejsze w hodowli od swoich olbrzymich, prawie dwuipółmetrowych krewniaków z Afryki. Przede wszystkim ich pióra nie namakają, więc spokojnie mogą stać w deszczu. Podczas godów, podobnie jak inne strusie, robią się agresywne. Jednak z racji dużo mniejszych rozmiarów od afrykańskich nie są niebezpieczne dla ludzi. Zirytowany struś afrykański potrafi kopnięciem nogi zabić człowieka, nandu najwyżej uszczypnie, gdy ktoś nieopatrznie wyciągnie do niego rękę.- Mój kolega prowadzi hodowlę trzech gatunków strusi, oprócz dwóch wspomnianych jeszcze australijskiego emu. Raz jeden z tych większych ptaków nie poznał swojej opiekunki, bo była inaczej ubrana, i ją zaatakował. Nogą rozorał jej udo - mówi Hubert Kretek, zastępca dyr. ds. arboretum.Na raciborskie strusie najlepsza jest miotła. Podenerwowany ptak, owszem, nastroszy pióra, ale nic nie zrobi, bo wie, że miotła w rękach opiekuna jest nie od parady.Jeszcze przed powodzią w 1997 roku opolskie zoo przekazało do Raciborza jako depozyt dwie lamy. To samce Tobi i Śmigacz. Mieszkają na jednym wybiegu, ale gdy co roku budzi się w nich instynkt płciowy, traktują się jak rywale - muszą być rozdzielone, inaczej będą nawzajem kąsać swe uszy.Z powiększaniem kolekcji trzeba być ostrożnym i wybierać zwierzęta, które dobrze zniosą zimę. Dlatego nikt nie myśli o sprowadzeniu np. małp czy krokodyli, bo nie ma dla nich odpowiednio ogrzewanych pomieszczeń. Kierownikowi marzy się za to wielbłąd, który zamieszkałby z lamami. Teraz wybieg dzieli z nimi osioł. Kłapouch ma fobię na punkcie przebywających na innym wybiegu kuców i innego osiołka. Gdyby tylko mógł, gryzłby je i kopał.- Nie mam pojęcia, dlaczego tak się zachowuje. Kiedyś chcieliśmy odłączyć od niego lamy i eksperymentalnie umieściliśmy go w wybiegu sąsiadującym z kucami. On się dosłownie czołgał pod najniższą belką płotu, byle tylko się do nich dostać. Obawiamy się, że podobnie może się odnosić do wielbłąda - opowiada H. Kretek.Ewentualne nowe zwierzęta nie mogą być drogie w utrzymaniu. Już starzy pensjonariusze miesięcznie zjadają dwie tony paszy. Nie zgodzą się na post - latem, kiedy próbowano oszczędzać na sianie i karmić je głównie trawą, to zaczęły zjadać płot.Zwierzęta mają swoje humory. Swego czasu ktoś w nocy próbował ukraść osła. Z wybiegu wyprowadził go na postronku. Nie docenił jednak kłapoucha, który się zaparł, urwał sznurek i uciekł złodziejowi. Utknął w rowie przy torze kolejowym w Markowicach, gdzie zauważył go drogowiec. Zawiadomił pracowników minizoo, którzy zaopiekowali się osiołkiem.Prawdziwy popis dał swego czasu jeden ze strusiów. Ich opiekun zamyka je na noc w specjalnym domku. Gdy się ociągają, wabi je smakołykiem. Skutkowało zawsze poza jednym wyjątkiem. Struś za nic nie chciał się skusić. Opiekun zaczął go gonić. Ten się rozpędził i wyrżnął w płot, akurat w miejscu, gdzie deski były poluzowane i spróchniałe. Widocznie dobrze wiedział, który punkt wybrać. Sztachety tylko latały w powietrzu, a oswobodzony struś biegał jak opętany po całym minizoo. Dobrze, że udało się zamknąć furtkę, inaczej uciekłby do lasu. Ptaszysko postawiło na nogi wszystkich pracowników. Niektórych dyrektor awaryjnie ściągał z domu do pomocy. Trzy godziny ptak grał wszystkim na nosie, aż dał się złapać „na światło”. Poczekano, aż się ściemni. Pogaszono wszystkie światła, zostawiając tylko jedną zapaloną lampę. Świecący punkt nęcił ptaka, zupełnie jak ćmy. Była północ, kiedy wrócił. Ludzie byli wykończeni, natomiast nandu nic się nie stało, nie był nawet zadraśnięty.Mieszkające razem z nimi bociany są, zdaniem Huberta Kretka, obżartuchami:- Normalnie bocian dziennie zjada pół kilograma mięsa, i to nie byle jakiego. Tłustego nie tknie. Każdy ptak musi mieć oddzielną miskę. Gdyby mieli wspólną, najsilniejszy bocian odepchnąłby innych i zżarł wszystko, choćby miał pęknąć. Wole ma tak wypchane, że chodzić nie może.Tobi to lamia osobliwość o odstających zębach. Natura nie toleruje odmieńców, więc kiedy Tobi się urodził, został odepchnięty przez pozostałe lamy z opolskiego zoo. Wychowywał go człowiek. Opiekun dla zabawy nosił malutką lamę na plecach. Stąd to jego przyzwyczajenie wskakiwania na plecy. Dziś, kiedy jest potężnym, ważącym 200 kg osobnikiem, to wskakiwanie „na barana” może być niebezpieczne. Szczególnym sentymentem darzy dyrektora. Oczywiście nikt Tobiemu nie pozwala na podobne czułości, ale trzeba się mieć na baczności i nie odwracać się do niego plecami. W razie czego zawsze pod ręką jest miotła, równie skuteczna, jak w przypadku strusi.Minizoo bywa lecznicą. Ludzie znoszą tu poranione ptaki, np. bociany, sokoły pustułki, był nawet puchacz, a ostatnio trafiają się sowy uszate. Ptaki najczęściej mają połamane skrzydła. Są wypuszczane na wolność, kiedy tylko odzyskują sprawność. Jeśli nie - zostają, dlatego w minizoo można oglądać chronione pustułki czy bociany. Pracownicy oduczyli natomiast ludzi znoszenia małych sarenek. Wytłumaczyli, że leżący w zaroślach samotny koziołek nie jest porzucony. Jego matka w tym czasie pożywia się, a jest daleko, aby odciągnąć od malucha ewentualnego drapieżnika.Teraz w minizoo panuje zimowa cisza. Zapowiada jednak nadejście wielkiego jubileuszu - 30-lecia istnienia.

Komentarze

Dodaj komentarz