Takiego zdjęcia Adam Pawliczek jeszcze nie miał. Widać na nim złamaną kość podudzia zespoloną ogromnym stalowym gwoździem / Wacław Troszka
Takiego zdjęcia Adam Pawliczek jeszcze nie miał. Widać na nim złamaną kość podudzia zespoloną ogromnym stalowym gwoździem / Wacław Troszka

Adam Pawliczek, 46-letni wychowanek ROW-u Rybnik, który w czasie treningu na rybnickim torze miał makabrycznie wyglądający wypadek, najpoważniejszy w całej 29-letniej karierze, opuścił już szpital. Teraz w zaciszu swojego domu w rybnickiej dzielnicy Chwałęcice wraca do zdrowia i pełni sił.

To był koszmar, nigdy dotąd tak nie wyłem na torze z bólu. Dziewięć złamanych żeber i jeszcze złamana kość udowa. Tej nogi to nawet nie czułem, bolała mnie przede wszystkim klatka piersiowa. Nie mogłem złapać powietrza. Cały czas byłem przytomny, ale jeszcze w szpitalu strasznie krzyczałem. Posłuchałem jeszcze, jakie były wyniki rezonansu i dopiero potem zasnąłem, wprowadzony przez lekarzy w stan śpiączki – opowiada Adam Pawliczek, ostatni jeżdżący w zawodowej lidze zawodnik z drużyny, która w 1990 roku zdobyła srebrny medal mistrzostw Polski.

Złamań za całą karierę
Żartuje, że tych złamań starczyłoby na całą jego karierę, w czasie której omijały go bardzo poważne kontuzje. Najpoważniejszą było do tej pory złamanie obojczyka, którego w 1993 roku nabawił się w Rzeszowie w ćwierćfinale indywidualnych mistrzostw Polski.
– Miałem na swoim koncie 9 pkt i awans w kieszeni, a Antek Skupień, z którym jeździliśmy tyle lat w jednej drużynie, potrzebował punktów, więc przed metą prowadząc, puściłem go przed siebie. Gdy nieco zwolniłem, wtedy z tyłu wjechał do mnie Bogdan Ciupak. Potem próbowałem wystartować w półfinale w Gorzowie, ale skończyłem po pierwszym wyścigu, bo nie byłem w stanie walczyć o punkty – wspomina popularny „Paweł”. Dodaje, że kraksa na treningu to pierwszy w karierze wypadek, po którym wylądował na łóżku w rybnickim szpitalu. Dotąd kończyło się zazwyczaj na prześwietleniu, założeniu opatrunku i mógł wracać do domu. Nie znaczy to, że w ogóle omijał szpitale. W 1983 roku jeszcze jako junior trafił do szpitala w Jastrzębiu Zdroju.
– Startowałem wtedy z częstochowianinem Rachwalikiem. Krótko po starcie nasze motocykle się szczepiły i by nie pojechać razem z nim w bandę, zeskoczyłem z motocykla i spadłem na tyłek. Niestety mój motocykl odbił się od bandy i uderzył mnie w głowę. Mimo kasku straciłem wtedy na chwilę przytomność, a potem miałem podwójne widzenie. Do Jastrzębia wiozła mnie karetka nysa, pamiętam, że na zakrętach po prostu spadałem z noszy – wspomina z uśmiechem rekonwalescent.

Ostatni start spod taśmy
Z przejęciem mówi o swoim ostatnim upadku.
– To był ostatni start spod taśmy. Ścigałem się z juniorem RKM-u Mariuszem Domańskim. Na wyjściu z łuku wpadłem w koleinę i przednie koło wyrwało mi do góry. Jadący tuż obok Domański widząc, co się dzieje, zeskoczył z motocykla. Chwilę później uderzyłem w ostatni segment dmuchanej bandy. Mój motocykl wyleciał poza tor, ale uderzył we mnie motocykl Domańskiego – przypomina sobie Pawliczek.
Nie ukrywa, że tego dnia był nieco naładowany. Wspomina, że trener II-ligowego Kolejarza Opole, w którym teraz startuje, mimo iż miał najwyższą średnią w drużynie, odstawił go od składu praktycznie na trzy mecze.
– To był trening, na którym w ogóle nie musiało mnie być. Gdybym pojechał w ostatnim meczu Kolejarza, w ogóle bym nie trenował. Gdy przyjechałem tego dnia na stadion, wsiadłem na motocykl Egona Skupienia, który jeździ w lidze amatorskiej, i za jednym razem przejechałem nim dziewięć okrążeń – mówi dzisiaj.
Żona Adama Pawliczka Katarzyna teraz, gdy mąż jest w domu, powoli odzyskuje humor, ale nietrudno zgadnąć, że ma za sobą ciężkie chwile.
– Jechałam do szpitala przekonana, że ma złamaną nogę. Tymczasem tam na miejscu czekało na mnie jeszcze kilka złych wiadomości. Chyba za dobrze się to wszystko dotąd układało. Nie życzę tego nikomu... – mówi pani Katarzyna.

Co powie żona?
Popularny „Paweł” jest urodzonym sportowcem, dużo biega i pływa. Jak mówi, był ostatnio w znakomitej formie fizycznej. Nie było dla niego ciężkich torów, a na treningach ogólnorozwojowych wprawiał w zakłopotanie wielu znacznie młodszych zawodników. Sam przyznaje, że pomagała mu w tym również praca w roli wiertacza na kopalni Chwałowice. Łączył ją z uprawianiem żużla, pracując głównie na nocki. Koledzy z oddziału mówią na niego „Małdżer”. Przydomek ten zawdzięcza Ivanowi Maugerowi, gwieździe czarnego sportu sprzed lat.
Wypadek skomplikował też zawodowe plany Pawliczka, który od sierpnia miał już być na górniczej emeryturze. Teraz martwi się jednak głównie o to, czy wróci do dawnej dyspozycji, czy odzyska siły i krzepę.
Złamaną kość udową lekarze zespolili, wsuwając w jej wnętrze pręt ze stali szlachetnej. Po upływie około roku będzie go trzeba usunąć.
– Chciałbym już chodzić na basen, ale lekarze, którym bardzo dziękuję za pomoc, jeszcze mi nie pozwalają. Czy wrócę na tor...? Najpierw muszę poczuć się w pełni sił, tak bym mógł jak przedtem biegać, pływać itd. Wiem, że jak poczuję się silny, to znów mnie będzie ciągnąć na tor. Pytanie tylko, co powie żona? Ona przecież cały ten mój wypadek przeżyła najbardziej.
Rekonwalescencja ma też swoje dobre strony: żużlowiec pierwszy raz od wielu lat obejrzał prawie wszystkie mecze afrykańskiego mundialu.
– Ze względu na Podolskiego i Klosego kibicowałem Niemcom. Byłem pewien, że zagrają w finale, nawet założyłem się z moją 11-letnią córką Julią, że pokonają Hiszpanów. No i przegrałem zakład. Wszystko przez tę ośmiorniczkę. Przypuszczam, że w końcu zrobią z niej sałatkę... – żartuje Adam Pawliczek.

1

Komentarze

  • basia ja mam złamana piszczelowa i strzałkowa i wyglada to tak: 16 lipca 2010 14:28http://yfrog.com/9fnogamj , http://yfrog.com/jczamanie111j . Bolalo ale dało sie wytrzymac po operacji to dopiero bolało..

Dodaj komentarz