Kierowcy mają większy żal do straży miejskiej niż do policji. Bo policja ostrzega o kontroli prędkości, a straż miejska nie.
Zarzucają strażnikom, że ustawiają urządzenia na jak najmniejszą tolerancję dozwolonej prędkości i pobierają mandaty nawet za przekroczenie kilku kilometrów. Jeden z kierowców niemal w tym samym miejscu, na ulicy Wolności w Połomi, zapłacił 100 zł dzień po dniu, inny na ulicy Pszowskiej w Wodzisławiu zarobił aż dwa mandaty w ciągu zaledwie 15 minut. Mieszkaniec Rybnika Ochojca dostał mandat w rejonie skrzyżowania ulicy Gliwickiej z ulicą Młynek. Jak twierdzi, drugi raz w życiu, a jeździ już dwadzieścia lat. Co na to strażnicy? Odpierają atak bardzo krótko: nikt nie robi zdjęć temu, kto jeździ zgodnie z przepisami.
– Obserwuję tę nagonkę na fotoradary i kierowcy nie mają racji. U nas nie dostaną mandatu za przekroczenie prędkości o kilka kilometrów, ponieważ nasz fotoradar rejestruje wykroczenia od 21 km. A trudno nie zauważyć, że jedzie się o tyle szybciej, bo w każdym aucie jest licznik. Gdyby to było na Zachodzie, to w ogóle nie byłoby dyskusji – kwituje Janusz Lipiński, komendant straży miejskiej w Wodzisławiu. Ale dyskusja jest, ponieważ Polacy nie dowierzają ani strażnikom, ani urządzeniom. – Miasto sobie robi po prostu złoty interes. Zarabia na tych, którzy minimalnie przekraczają prędkość, urządza zasadzki w najbardziej nieoczekiwanych miejscach – poskarżył się jeden z rydułtowskich kierowców (imię i nazwisko do wiadomości redakcji).
Przysłał też e-maila ze zdjęciami fotoradaru stojącego samotnie na chodniku. – Tak oto wygląda zaangażowanie straży miejskiej w Rydułtowach na ulicy Radoszowskiej. Totalnie ukryty samochód wśród zieleni i spokoju, w którym chowają się strażnicy, i wystawiony na chodniku fotoradar, który z daleka przypomina kosz na śmieci. Gratuluję pani burmistrz pomysłu na wydawanie naszych pieniędzy – napisał do nas mieszkaniec Rydułtów. Burmistrz Kornelia Newy odpiera zarzut, odpowiadając, że miasto nie zarabia kokosów na fotoradarze. Za urządzenie zapłaciło 210 tys. zł, przy czym wpływy z mandatów za ubiegły rok wyniosły 110 tys. zł.
– Naprawdę nie mam wyrzutów sumienia, uważam, że fotoradar jest jak najbardziej trafioną inwestycją i służy miastu. Mieszkańcy sami zwracają się do nas z prośbą o ukrócenie samowoli piratów drogowych, którzy pędzą przez miasto 140 km/h albo robią sobie wyścigi na ulicy Krzyżkowickiej. A kierowcę należałoby spytać, z jaką prędkością naprawdę jechał – odpowiada burmistrz Newy. Tymczasem mieszkaniec Ochojca, który zadzwonił do nas również w sprawie mandatu, twierdzi, że miał na liczniku może kilka kilometrów powyżej dopuszczalnej prędkości i dostał drugi mandat w życiu. – To dlatego, że strażnicy ustawili radar tuż przed znakiem dopuszczającym 70 km na godzinę. Mało kto tam zwalania. Znaleźli więc żyłkę złota – uważa nasz rozmówca.
– A czy taką samą opinię wyrazi rodzina pieszego, który zostanie potrącony w tym miejscu, a powodem będzie nadmierna prędkość? – pyta Dariusz Błatoń, rzecznik rybnickiej straży miejskiej. Wyjaśnia, że lokalizacja urządzenia pomiarowego nie jest wyrazem ani złośliwości, ani przypadkowości, ale wynika z analizy bezpieczeństwa ruchu drogowego. Analizę taką opracowuje komenda miejska policji. Harmonogram pracy urządzenia przygotowuje się z wyprzedzeniem, a każdy punkt co do dnia i czasu pomiaru jest uzgadniany z komendantem. – Skrzyżowanie ulic Gliwickiej i Młynek jest newralgiczne ze względu na znajdujące się w pobliżu przejście dla pieszych. Warto wspomnieć, że ulica Gliwicka jest trasą łączącą Rybnik z Gliwicami, więc natężenie ruchu jest stosunkowo duże – dodaje Dawid Błatoń.
W Wodzisławiu i kilku okolicznych gminach postrach wśród kierowców sieje srebrny ford mondeo z fotoradarem. Zdaniem strażników, odwala kawał dobrej roboty, ponieważ samochody jeżdżą tutaj znacznie wolniej. – Trud się opłaca, chociaż kierowcy nieraz robią cuda, żeby nie zapłacić mandatu. Jedni dostają 100 zł, a wynajmują prawnika za 400 zł i przychodzą na komendę, żeby tylko udowodnić swoją rację. Jeśli na zdjęciu z fotoradaru nie widać twarzy kierowcy, delikwenci opowiadają, że nie wiedzą, kto prowadził albo że był to wujek z Ameryki, który właśnie wyjechał. Tymczasem za składanie fałszywych zeznań można trafić przed oblicze prokuratury – przestrzega komendant Janusz Lipiński.
Wygląda na to, że w wojnie z fotoradarami kierowcy i tak są skazani na przegraną. Nie pomoże im nawet informacja o kontroli prędkości. Strażnicy twierdzą, że w przypadku fotoradarów przenośnych nie jest ona wymagana. Tymczasem w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i Administracji dowiedzieliśmy się, że przepisy nie rozgraniczają urządzeń stacjonarnych i przenośnych, a rozporządzenie z 2002 roku w sprawie znaków i sygnałów drogowych taki obowiązek nakłada. Informacją może być jednak zwykła tablica z napisem „Miasto monitorowane”. Tak więc lepiej nogę z gazu...
Komentarze