Słona cena graffiti
Spółdzielnia Mieszkaniowa ROW wypowiedziała wojnę grafficiarzom. Efekty już są. Dwaj wandale stanęli przed sądem.
Teraz muszą słono zapłacić za swoje wybryki. W przypadku mieszkańca osiedla Dąbrówki to około 13 tys. zł, a w przypadku sprawcy z osiedla XXX-lecia (szkodę wyceniono na 47 tys. zł) to około 23 tys. zł. – Staramy się usuwać z bloków szkodliwy azbest, ocieplać budynki i odnawiać elewacje, ale wandale mają to w nosie. Pod osłoną nocy ruszają ze sprejem i niszczą. Straż miejska i policja powinny temu przeciwdziałać, bo sami nie damy rady. Zwracałem się z problemem do prezydenta, wnioskowałem o wprowadzenie w szkołach godzin wychowawczych na temat szkodliwości takiego graffiti. Minął rok, a nikt się tym nie zajmuje – mówi prezes Jan Grabowiecki, który jest także miejskim radnym. Barbara Chrobok, rzecznik prasowa magistratu, nie zgadza się z zarzutem.
– Prowadziliśmy rozmowy w szkołach, zwłaszcza tych, gdzie się zdarzały przypadki wandalizmu. Strażnicy miejscy są uczulani na problem, ale walka z grafficiarzami jest naprawdę trudna. Najlepiej jest uświadamiać, ile szkody przynosi malowanie na ścianach. Daliśmy także młodym ludziom możliwość wyżycia się m.in. podczas Dni Wodzisławia w ubiegłym roku. Ogłosiliśmy konkurs na najlepsze graffiti. Młodzi malowali na kartonach i płytach wiórowych – mówi Barbara Chrobok. Dodaje, że miasto samo usuwa bohomazy ze ścian. Robią to służby komunalne, bo wynajęcie firmy kosztuje. Za wyczyszczenie metra kw. ściany trzeba zapłacić od 50 do 90 zł. Efekt jest najczęściej krótkotrwały, ponieważ wandale szybko wracają. Dlatego wielu właścicieli macha w końcu ręką na oszpecone elewacje. – Po co mamy wydawać pieniądze, skoro za kilka dni jest tak samo? – pytają.
Przedstawiciel jeden z miejscowych firm ma w ofercie czyszczenie z graffiti i zabezpieczenie ścian, ale właściwie nie ma na to zamówień. – Zajmuję się więc głównie praniem dywanów, bo jeśli chodzi o graffiti, mało kto to usuwa, bo zabieg jest drogi, a efekty krótkotrwałe. Skutki są takie, że cały Wodzisław jest pomalowany, za co w części ponoszą winę mieszkańcy, bo nie zwracają uwagi wandalom i często jeszcze ich kryją – mówi anonimowo nasz rozmówca. Dotarliśmy także do mamy jednego ze sprawców, którego za graffiti ukarał sąd. To właśnie ten, który ma zapłacić około 23 tys. zł. Suma przeraża, nic dziwnego, że jego matka ogromnie to przeżywa. – Mateusz bardzo tego żałuje i chciałby odwrócić to, co się stało. Niestety, jest już za późno. Ja też mam żal, ponieważ wtedy nie był tam sam, ale inni uciekli, a przed sądem stanął tylko on – ubolewa kobieta.
Jej zdaniem problem graffiti ma głębokie podłoże społeczne. – Młodzi nie mają co robić, są bez pracy i bez perspektyw. Mają za to do wyboru masę lokali, które oferują im rozrywkę w postaci pijaństwa. A nocami, zwłaszcza w weekendy, snują się po mieście i niszczą – dodaje. Niestety, czasu się nie cofnie. Spółdzielnia nie ma zamiaru darować winowajcom, choć obaj są za granicą. W jednym przypadku uruchomiła już nawet komornika. Prezes zapowiada zresztą, że to dopiero początek ofensywy przeciwko wandalom. – Wynajęliśmy już kogoś w rodzaju detektywa. Ta osoba tropi kolejnych sprawców. Nie odpuścimy, choćbyśmy mieli nająć grafologa. Mazanie po ścianach musi się skończyć – zapowiada prezes Jan Grabowiecki.

Komentarze

Dodaj komentarz