20030903
20030903


Do wypadku doszło 31.01 około godz. 21. Górnik-elektryk jechał przenośnikiem taśmowym. W pewnym momencie wpadł w rozdarcie między taśmą a rolkami i został między nimi przeciągnięty. Tkwiącego pomiędzy elementami maszyny elektryka znalazł cieśla. Nie był w stanie samodzielnie go wyciągnąć i zawołał na pomoc kolegów. Razem przenieśli niedającego znaku życia mężczyznę na chodnik w znacznej odległości od miejsca wypadku. Zawiadomili dyspozytora, mówiąc mu, że znaleźli Zbigniewa leżącego na chodniku. Powiedzieli, że podejrzewają zawał serca. Dyspozytor wezwał pogotowie. Lekarz, któremu przekazano wiadomość o możliwym zawale, zaczął reanimować mężczyznę. Bezskutecznie - górnik nie żył. Lekarz stwierdził zgon, wpisując w karcie: brak cech urazów zewnętrznych, prawdopodobna przyczyna zgonu wieńcowo-naczyniowa. Krótko po godz. 23 dyspozytor powiadomił prokuratora rejonowego o zdarzeniu:- Według oświadczenia dyspozytora był to zgon naturalny, a prawdopodobną przyczyną śmierci miał być zawał serca. Taką wersję przekazali mu robotnicy - mówi prokurator Rafał Figura z Prokuratury Rejonowej w Wodzisławiu.Najbliższi o śmierci Zbigniewa Pawliczka dowiedzieli się nazajutrz. Kopalnia poinformowała ich, że zgon był naturalny. W poniedziałek 3.02 do prokuratury zgłosiła się rodzina zmarłego oraz przedstawiciel działu BHP kopalni. Oświadczyli, że na stopach i brzuchu zmarłego były obrażenia, zauważyli je w prosektorium w Rydułtowach. Obecność obrażeń zewnętrznych potwierdził też biegły lekarz sądowy. Prokurator zarządził sekcję zwłok, która wykluczyła zawał serca, a wykazała silne wylewy wewnątrz ciała. Ewidentnie okazało się, że górnik zginął w wypadku.Prokuratura Rejonowa w Wodzisławiu Śl. prowadzi śledztwo w sprawie nieumyślnego spowodowania śmierci górnika, jak również w sprawie niezawiadomienia o wypadku przy pracy organów ścigania. Prokurator ustala, czy było to działanie umyślne, czy też wynikło z jakiegoś zaniedbania. Urząd górniczy, prowadzący postępowanie niezależnie od prokuratury, wysłuchał zeznań górników, którzy cały czas utrzymywali, że ich kolega zmarł na zawał serca.- Mieliśmy jednak wątpliwości, bo niby górnicy utrzymywali, że na ciele nie było obrażeń wewnętrznych, a jednak górnik miał wyrwany kabelek z lampy osobistej, była też zerwana linka awaryjnego wyłączania przenośnika. Zaczęliśmy przesłuchania - mówi Zbigniew Schinohl, dyrektor Urzędu Górniczego w Rybniku.Przesłuchano 23 osoby z kopalni. Górnicy trzymali się swojej wersji. 10.02 były gotowe wyniki sekcji zwłok. Urząd górniczy wezwał z powrotem pracowników, którzy znaleźli zmarłego:- Kiedy przedstawiliśmy im wyniki sekcji, pękła zasłona milczenia. Opowiedzieli cały przebieg wypadku. Tłumaczyli, że chcieli go chronić, bo wiedzieli, że przejazd na taśmie jest zabroniony. Górnik mógł być za to zwolniony dyscyplinarnie. Faktycznie złamał jedną z fundamentalnych zasad bezpieczeństwa. Kiedy zmarł, jego koledzy utrzymywali swoją wersję, by być konsekwentnymi. Nie spodziewali się, że sprawa może się tak rozwinąć - mówi dyrektor Schinohl.Niezależnie od prokuratury i urzędu górniczego własne wewnętrzne dochodzenie prowadzi kopalnia Marcel. Trudno w tej chwili powiedzieć, kiedy i z jakim skutkiem dla ewentualnych winnych, ale też i rodziny zmarłego zakończą się wszystkie postępowania.

Komentarze

Dodaj komentarz