20031109
20031109


Cisowe to liczący osiem chałup przysiółek położony na północno-zachodnim stoku góry Tyniok (891 m n.p.m.). Na liczącej ok. 300 m trasie slalomu giganta rywalizowało 45 narciarzy, głównie dzieci z Cisowego i innych koniakowskich przysiółków - Rastoki i Jasiówki. Wystartowały też dwie gaździny i kilku mieszkańców naszego regionu, którzy o zawodach dowiedzieli się od samego organizatora.- O stworzeniu Rybnickiego Klubu Narciarskiego myślałem już w latach 60. - wspomina Mieczysław Korbasiewicz. W lutym 1978 roku został prezesem Klubu Sportowego ROW Rybnik. W tym samym roku kupił na Cisowym starą, drewnianą, góralską chałupę, w której każdorazowo mieści się biuro zawodów. ROW Rybnik był w tamtych latach klubem wielosekcyjnym. Oprócz sekcji żużlowej, piłkarskiej, lekkoatletycznej i kilku innych prężnie działała w nim sekcja narciarska. Była podzielona na dwie grupy - w Ustroniu funkcjonowała grupa zawodników uprawiających konkurencje alpejskie, natomiast w Koniakowie swoją bazę mieli narciarze klasyczni, m.in. skoczkowie. Wśród tych ostatnich był m.in. Apoloniusz Tajner, trener Adama Małysza.Mieczysław Korbasiewicz prezesował klubowi do 1990 roku. W grudniu 1991 roku zarejestrował w rybnickim magistracie Rybnickie Koło Narciarskie, własną firmę, która miała się zajmować organizowaniem wyjazdów na narty i kursów dla początkujących narciarzy. 27 grudnia zorganizował pierwszy wyjazd. Wynajmował autobus, a od narciarzy kasował za przejazd. Autobus kursował w czasie ferii i w weekendy aż do marca 1992. Po podliczeniu nakładów i wpływów okazało się, że pierwszy sezon koło narciarskie zakończyło stratą. - Przegrałem z konkurencją. Podobne wyjazdy organizowało również rybnickie PKP, tyle że tam do autobusu dopłacano z funduszu socjalnego i sam przejazd był znacznie tańszy. Oni mieli komplety pasażerów, a ja traciłem klientów - wspomina z uśmiechem.Pierwsze dość nietypowe zawody chciał zorganizować na Tynioku w marcu 1992. Start miał być na mecie slalomu. Zawodnicy mieli wbiec z nartami na górę, tam je zapiąć i wyruszyć w dół na trasę slalomu. Wszystko było przygotowane, zabrakło tylko... chętnych do udziału w wyścigu. W 1993 roku na stoku Tynioka ustawił niewielki przenośny wyciąg narciarski. W marcu 1994 roku odbyły się pierwsze zawody „Z Tynioka do potoka”. Sąsiadów z przysiółka powiadomił osobiście, na pobliskim przystanku autobusowym wywiesił plakat informujący o pierwszych otwartych mistrzostwach Cisowego w narciarstwie alpejskim. Numery startowe wypożyczył z klubu. Z pomocą sąsiadów przygotował strugane tyczki, babcie zawodników upiekły kołacze. Wystartowało 20 narciarzy, głównie dzieci z Cisowego. Każdy otrzymał tę sama nagrodę - jajko-niespodziankę. Rodzice, wujkowie i inni krewni startujących ścigali się później na workach wypełnionych słomą; zabawy było co niemiara. Rok później zwycięzcy otrzymali już dyplomy z wizerunkiem pędzącego na nartach Pinokia, który stał się oficjalnym logo zawodów. W czasie dwóch pierwszych edycji sędzią głównym zawodów był Tadeusz Jarnecki, trener rybnickich lekkoatletów, zaś pomiarem czasu nieraz zajmował się Jan Matuczny, dyrektor szkoły w Koniakowie Rastoce. Dziś to już całkiem poważne zawody, organizator dysponuje już fotokomórką i własnym organem prasowym pt. „Gazeta Cisowego”. Nakład: 35 egzemplarzy.W pierwszą niedzielę marca na stoku Tynioka rywalizowało 45 narciarzy. Komplety medali i dyplomów rozdano we wszystkich możliwych kategoriach - od przedszkola począwszy, a skończywszy na mocno zaawansowanych seniorkach.Jak co roku, rywalizacji slalomistów przyglądał się Józef Broda, żywa legenda tamtych okolic. Słynie z tego, że potrafi zagrać na wszystkim: wystarczy mu listek, kawałek patyka czy słomki. Po dekoracji zwycięzców zagrał w tym roku na kilkumetrowej góralskiej trombicie. Nie zabrakło też fujarki i góralskich śpiewów. Studia filozoficzno-pedagogiczne ukończył Broda w Gdańsku, potem studiował jeszcze w Lublinie i Krakowie.- Nauczyciel na wsi musi znać się na wszystkim, musi być instytucją - wyjaśnia. Po wydarzeniach roku 1968, jak sam mówi, uznano go jednak za „popapranego” i w szkole pracować zakazano. Zarabiał więc na życie jako kelner, jedyny w Beskidach kelner z wyższym wykształceniem. Przez pewien czas Józef Broda był też instruktorem, a potem trenerem (uprawnienia zdobył na warszawskim AWF-ie) narciarzy ROW-u Rybnik.Po zawodach był czas na gawędy i wspomnienia. Wspominano m.in., jak to młody skoczek Apoloniusz Tajner nie dojechał do Rybnika na pochód pierwszomajowy, co było obowiązkiem wszystkich zawodników ROW-u Rybnik, niezależnie od miejsca zamieszkania. Na wniosek kierownictwa sekcji narciarskiej prezydium zarządu klubu ukarało go wtedy, wstrzymując wypłacenie trzymiesięcznego stypendium. Wraz ze swym trenerem, który był jego stryjem, młodzian odwołał się do zarządu klubu, tłumacząc, że jadący z Koniakowa klubowy autobus nie zabrał go, choć stał przy drodze w umówionym miejscu. Dowiódł też, że brał udział w pochodzie wraz z uczniami swojej szkoły, do której wtedy uczęszczał. Karę anulowano.

Komentarze

Dodaj komentarz