Manipulowali metanem


Manipulacja fachowo nazywa się krosowaniem czujników metanometrii automatycznej, czyli zamianie tych czujników. Aby to wyjaśnić, trzeba przybliżyć schemat działania urządzeń mierzących poziom metanu w kopalni. Czujniki znajdują się na powierzchni zakładu, jak i w rejonach wydobycia węgla, w tym - w najbardziej newralgicznych punktach gromadzenia się metanu. Wszystkie połączone są liniami zbiegającymi się w centralce w pomieszczeniu dyspozytorów. Różnice między nimi polegają na tym, że czujniki na dole w momencie zarejestrowania przekroczonego dopuszczalnego stężenia metanu automatycznie odcinały dopływ prądu, aby przypadkowa iskra nie wywołała eksplozji. Brak prądu oznaczał przerwanie wydobycia. Dyspozytorzy zamieniali co pewien czas kable w centralce, powodując, że podziemne czujniki nie odcinały prądu po zanotowaniu wyższego stężenia metanu:- Chodziło prawdopodobnie o to, by nie było przestojów w wydobyciu węgla - mówi prowadzący dochodzenie prokurator Rafał Figura z Prokuratury Rejonowej w Wodzisławiu. - Z tego, co słyszałem, jest to pierwszy przypadek na Śląsku takiego łamania przepisów.Dochodzenie wykazało, że czujniki krosowano na dwóch ścianach wydobywczych. W pewnych momentach stężenie metanu w powietrzu było tak duże, że w każdej chwili mogło dojść do wybuchu. Wystarczyła iskra.Podejrzani nie przyznali się do zarzucanych im czynów. Skorzystali też z prawa odmowy składania wyjaśnień. Grozi im kara od sześciu miesięcy do ośmiu lat pozbawienia wolności.Nielegalne manipulowanie czujnikami wykryła komisja badająca przyczyny wypadku, do którego doszło w KWK Rydułtowy 23 marca ub.r. Pod ziemią doszło do eksplozji metanu. Wybuchł pożar. Dziesięciu górników zostało poparzonych, trzech po pewnym czasie zmarło. Prokuratura Rejonowa w Wodzisławiu przejęła później dochodzenie. Ustaliła m.in., że do krosowania dochodziło również w rejonie, w którym później wybuchł pożar.Wątek z manipulowaniem czujnikami jest jednym z dwóch w śledztwie prowadzonym przez wodzisławską prokuraturę. Drugi dotyczy samego wypadku. Sprawa jest rozwojowa. Wciąż pojawiają się nowe okoliczności, nieznane dotąd komisji, prokuraturze ani urzędowi górniczemu. Być może uda się ustalić, czy dyspozytorzy samowolnie krosowali czujniki, czy też działali na czyjeś polecenie. Jeżeli tak, to kto im je wydał. Górnicy musieli wiedzieć, że narażają swoich kolegów na śmierć. Dyspozytorem metanometrii nie zostaje przypadkowy górnik, tylko pracownik znający zasady funkcjonowania automatycznego systemu pomiaru metanu, odpowiednio przeszkolony, z pewnym stażem i praktyką. Dyspozytor metanometrii jest wręcz zobowiązany do dbania, aby górnicy zachowywali ostrożność, i uświadamiania im, jak niebezpieczny jest metan. Tymczasem w opinii prokuratury działali wręcz odwrotnie.

Komentarze

Dodaj komentarz