Śląskie kazania trafiają do ludzi

Homilia w języku, którym ludzie się porozumiewają, jak żadna inna przemawia do serc – twierdzi ojciec werbista Arkadiusz Sitko.
Związany z Rybnikiem, a szczególnie z Antoniczkiem ojciec werbista Arkadiusz Sitko od kilku lat głosi kazania po śląsku. – Jezus był Hebrajczykiem, a mówił po aramejsku. Czemu i ja miałbym nie zwracać się do naszych wiernych w ich języku? – pyta zakonnik. Tak refleksję przywiózł z Botswany, gdzie przez kilka lat był na misjach. To tam właśnie zrozumiał, że kazanie w języku, którym ludzie posługują się na co dzień, trafia do serc i jak żadne inne otwiera dusze na Słowo Boże. Dlatego, jak go pytają, czemu głosi homilie po śląsku, odpowiada, że wynika to z jego misyjnego charakteru. – Będąc w Afryce, nauczył się mówić w języku setswana, choć na początku oczywiście popełniał poważne błędy. Jednak z czasem uprzytomnił sobie, że nic tak nie przemówi do człowieka jak nauka w jego własnej mowie.

Dobra robota
– Początkowo porozumiewałem się z tubylcami po angielsku, z pomocą tłumacza, ale to nie było to – uważa ojciec werbista. Pierwsze swoje kazanie po śląsku wygłosił w Ruptawie, podczas rekolekcji wielkopostnych, na nauce stanowej dla mężczyzn. – Żech im pedzioł prosto z mostu, że Józef nie był łojcem dlo Jezusa, ale jak już sie czegoś chycił, to zrobił to do porządku. Jakby Józef nie był Żydem, to może byłby Ślązokiem, bo mało wiela godoł, ale zrobił tako robota, że do dzisiej o nim pamientomy – wspomina śląską homilię ojciec Arkadiusz. Pochodzi z Katowic Piotrowic. Tam się wychował, tam był ministrantem, tam też spotkał ojca werbistę Józefa Glinkę. Zakonnik pokazał młodzieży sens misyjnej pracy. – On nam oczy otworzył. Lgnęliśmy do niego, chcieliśmy od razu świat nawracać. To dzięki temu z naszej parafii wywodzi się aż dziewięciu werbistów – mówi ojciec Sitko.
Po ukończeniu seminarium przez dwa lata pracował w Olecku koło Ełku, potem wyjechał do Irlandii, żeby nauczyć się angielskiego. Niebawem, w 1995 roku, znalazł się u celu swojej misji – w afrykańskiej Botswanie. Tutaj wytrwale uczył się języka setswana. Czytanie opanował w ciągu miesiąca, mówienie szlifował przez kilka lat. – A i tak parafianie byli zachwyceni, że mówię lepiej niż Anglicy. Ja myślę, że my, Polacy, mamy tak wygimnastykowane języki, że łatwiej jest nam uczyć się wymowy niż innym – mówi żartobliwie. Wrócił z Czarnego Lądu z powodu stanu zdrowia i, nieco przygaszony, zatrzymał się w Domu Misyjnym w Bytomiu. Pewnego dnia odebrał telefon, który na nowo dodał mu sił. Dzwonił ksiądz Franciszek Musioł, proboszcz parafii pw. św. Antoniego w Rybniku, prosząc ojców o pomoc duszpasterską.

Szczęśliwy traf
– Tak trafiłem do Rybnika i to był naprawdę szczęśliwy traf. Księdza proboszcza znałem jeszcze z czasów dzieciństwa. Był wikarym w Katowicach Piotrowicach, a ja służyłem do mszy – wspomina ojciec Sitko. W Rybniku miał być trzy miesiące, został na dwa lata. Tutaj zasłynął nie tylko ze śląskich kazań na Dzień Górnika, ale podsunął także pomysł organizowania odpustowych biesiad śląskich „U Antoniczka”. Zostawił po sobie bardzo dobre wspomnienia. – Bardzo chętnie wracam do Rybnika przy każdej okazji, mam tutaj wielu przyjaciół. I zawsze godom, że jak mnie wyciepnom drzwiami, to wleza oknem – żartuje ojciec Arkadiusz. Kiedy zaczyna godać, widzi, z jaką ogromną uwagą ludzie zaczynają go słuchać.
15 maja był w Łukowie (gmina Gaszowice), gdzie wziął udział w Dniach Województwa Śląskiego. Opowiadał po śląsku o afrykańskiej rodzinie. – Deszcz loł jak pieron, ale widziałem, że mimo szpetnej pogody coraz więcej ludzi słuchało tej śląskiej opowieści – wspomina. W kościołach też obserwuje twarze słuchających. Widzi, jak się rozpromieniają, uśmiechają. – Czamu się mają nie uśmiechnąć, jak im godom o Jezusie? – pyta zakonnik. Nie umiałby zliczyć, w ilu miejscach głosił kazania po śląsku. W Dębieńsku, na Górze Świętej Anny, w kilku parafiach katowickich. Co miesiąc wygłasza śląskie homilie w kościele Mariackim w Mysłowicach. Jest to pomysł miejscowego koła Ruchu Autonomii Śląska.

Bóg pilnuje
– Nigdzie nie zapowiadam tych śląskich kazań jako atrakcji, bo nie chcę robić szopek. Traktuję to w sposób naturalny i otwarty – wyjaśnia zakonnik. Boli go, iż śląski stał się językiem kabaretów, z którego wszyscy się śmieją, a przecież w śląskich domach godo się przede wszystkim o rzeczach poważnych. – Zdaję sobie sprawę, że mam przeciwników. Nieraz mi to dają do zrozumienia. Zawsze powtarzam, że śląski był tutaj wcześniej niż polski i że nie jest on językiem drugiej kategorii, ale naszą mową, w której się wychowaliśmy. Wielu ludzi to rozumie bez słów. Przychodzą po mszy do zakrystii i dziękują mi wzruszeni. Ale Bóg działa bardzo mocno i nie pozwala, żebym wpadł w paskudną pychę – dodaje nieco żartobliwie ojciec Arkadiusz Sitko.




Umiar wskazany
Ojciec Arkadiusz Sitko nie wygłasza śląskich kazań wszędzie, ale najpierw bada, czy w danym kościele jest takie zapotrzebowanie. Pyta więc farorza, bo on jest najlepiej zorientowany w tej kwestii. – Jak jest dość Ślonzoków, wtedy mówię kazanie za kazaniem, oczywiście po śląsku – wyjaśnia zakonnik. Jak stwierdza ksiądz Franciszek Musioł, proboszcz parafii pw. św. Antoniego w Rybniku, kazania po śląsku to bardzo dobra inicjatywa, dobre przedsięwzięcie. – Widać podczas tych homilii duże zainteresowanie ludzi, czuć, że cieszą się z tego, że sprawia im to wiele radości. Oczywiście, trzeba takie kazania dozować z umiarem, co jakiś czas. Co za dużo, to niezdrowo – mówi proboszcz. (izis)

Komentarze

Dodaj komentarz