Doradcę prezydenta RP przywitano buczeniem, gwizdami i złośliwymi docinkami, polityków PiS-u z aplauzem, choć miało nie być politykierstwa.
W sobotę odbyły się uroczystości z okazji 31. rocznicy podpisania Porozumienia Jastrzębskiego. Miało nie być politykierstwa, ale to niemożliwe, aby wszyscy byli zadowoleni. Do tego też nawiązywali i organizatorzy, i goście, czyli m.in. profesor Jerzy Buzek, Tadeusz Jedynak, jeden z sygnatariuszy porozumienia. Była też Urszula Kozieł-Popenda, która przyjechała z Luksemburga i wspominała, jak uczestniczyła w rozmowach w 1980 roku. To ona wywalczyła wolne soboty i niedziele. Komisja rządowa nie chciała podpisać tego punktu.
– Siedziałam w cechowni, w drugim rzędzie. Podniosłam rękę. Chłopaki zaczęli krzyczeć: Kobieta chce mówić. Wstałam i zwróciłam się do Aleksandra Kopcia i Andrzeja Żabińskiego, reprezentujących stronę rządową. Zawsze nam mówicie, że w rzekach polskich płynie tylko mleko i miód zamiast wody. Dlaczego moje dziecko pyta: Mamusiu, kiedy będziemy razem z tatą? Więc ja się panów pytam, kiedy dom będzie domem, a rodzina rodziną. Wtedy Kopeć poprosił o przerwę. Gdy minęło pół godziny, powiedział: macie wolne soboty i niedziele. Jesteśmy dumni z tego, że nie udało się Gdańskowi, a udało się nam, Ślązakom – stwierdzała po latach pani Urszula.
Reprezentowała żorski Fadom. Po utworzeniu Miejskiego Komitetu Robotniczego w Jastrzębiu dostrzegł ją jego przewodniczący Jarosław Sienkiewicz i zaproponował współpracę. Była sekretarką Sienkiewicza. To tragiczna postać. Pod wpływem oskarżeń o działalność na szkodę związku i współpracę z władzami zrezygnował z funkcji. – Stąd dzisiaj moje przekonanie, że prawdziwa Solidarność z ludzką twarzą była w czasie strajków i trzy miesiące po tych wydarzeniach, a później to były już tylko rozgrywki i polityka poniżania drugiego człowieka – uważa Urszula Kozieł-Popenda.
Komentarze