20033417
20033417


Mieszkańcy, czytając umowy, które otrzymali, nie mogli uwierzyć własnym oczom: to oni mają zapłacić za straty ponoszone przez monopolistę! – Tej sprawy tak nie zostawimy. Nie będziemy płacić za coś, czego nie zużywamy! Chcecie wojny? Będzie wojna. Dość okradania nas z każdej strony! – buntują się ludzie.Już od paru miesięcy otrzymują nowe umowy dotyczące dostaw wody i odprowadzania ścieków. Do tej pory rozliczenie odbywało się w oparciu o wskazania zamontowanych w mieszkaniach liczników. Odbywało się, bo jak mówi stare przysłowie – wszystko, co dobre, szybko się kończy. Zgodnie z nowymi umowami mają teraz pokrywać różnice pomiędzy wskazaniami licznika głównego a sumą wskazań liczników mieszkaniowych. Takie zapisy wzbudziły wiele kontrowersji. Znaleźli się tacy, którzy postanowili, że umowy nie podpiszą. Tymczasem urzędnicy zaczęli rozsyłać lokatorom pisemne groźby, szantażem usiłując wymóc na opornych podpisanie nowych umów dostawy wody. „Niepodpisanie umowy będzie traktowane jako rezygnacja z usług dostawy wody, a tym samym z najmu lokalu. Stanowi to podstawę do wypowiedzenia umowy najmu” – tej treści pisma z Zakładu Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej zaczęły zapełniać skrzynki pocztowe leszczynian. W stosunku do niektórych szantaż odniósł pożądany skutek, bo z obawy przed wylądowaniem na bruku część zastraszonych lokatorów poszła umowy podpisać.Sprawcą wodnej rebelii w Leszczynach i jedną z osób, które zdecydowały się mimo wszystko nie ulegać temu szantażowi, był Stefan Mitura, który w celu wyjaśnienia postępowania ZGKiM zorganizował spotkanie mieszkańców z przedstawicielami administracji, radnymi oraz dziennikarzami. 7 sierpnia sala leszczyńskiego domu kultury jeszcze na długo przed rozpoczęciem spotkania pękała w szwach. Swoje oburzenie przyszło wyrazić 311 mieszkańców! Reprezentująca ZGKiM Elżbieta Wojaczek usiłowała pomrukującemu groźnie tłumowi wyjaśnić zasadność dostarczenia im pisemnych gróźb, odczytując jeden za drugim akty prawne, w oparciu o które urzędnicy sporządzili umowy.– Dotychczas różnice powstałe tytułem rozliczeń za wodę były pokrywane z opłat czynszowych. To było jednak niewłaściwe, ponieważ czynsz powinien być przeznaczony na utrzymanie obiektu. Za ubiegły rok była to kwota 330 tys. zł. Za te pieniądze można by naprawić dwa dachy na trzyklatkowych blokach – stwierdziła. Poinformowała też, że zgodnie z ustawą o zbiorowym zaopatrywaniu w wodę sposób, w jaki zostaną pokrywane różnice wskazań liczników, ma prawo ustalić administrujący danym budynkiem, a więc w tym konkretnym przypadku Zakład Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej.Na to dictum wstała Grażyna Strzelecka z kodeksem cywilnym w ręku i wypunktowała błędy, jakie zawiera owa nieszczęsna umowa. – Dostarczane przez was mieszkańcom umowy łamią wiele zasad sporządzania umów. Już na początku nie są skreślone punkty, przy których widnieje gwiazdka i oznaczenie niepotrzebne skreślić. Są wymienione usługi, których mnie osobiście administracja jako pośrednik wodociągów nie świadczy, na przykład zaopatrzenie w ciepłą wodę, a nie są one wykreślone z umowy.Po tym wystąpieniu w stronę Elżbiety Wojaczek posypał się grad pytań: – Dlaczego mam płacić za odprowadzenie ścieków? zapytała Grażyna Groborz z ul. Ligonia.– Ponieważ macie odprowadzane ścieki – usiłowała odpowiedzieć E. Wojaczek.– Owszem, mam ścieki, ale w piwnicy. Tam jest jedno wielkie bagno. Zimą nie można nawet wejść po węgiel – ripostowała G. Groborz.– Podpisałem umowę, zastrzegając na piśmie, że zapłacę tylko za tyle, ile pokaże licznik. I po trzech dniach też dostałem pismo, w którym grozi mi się eksmisją – mówił mieszkający na ul. Broniewskiego Tadeusz Rojek. Z kolei Kazimierz Stępiński z ul. Konopnickiej pokazał odczyt licznika oraz rachunek. Czarno na białym jest napisane, że zużył 1 m sześc. wody, za który zapłacił 8,07 zł. – Jestem wdowcem, mieszkam sam. Zużywam niewiele wody, to dlaczego mam płacić za straty lub za tych, co nie płacą? – pyta. Administracja przypomniała sobie o nim po kilku dniach od zapłacenia pierwszego rachunku. Dostał drugi, z którego wynika, że ma jeszcze zapłacić 23,47 zł, w przeciwnym wypadku won z lokalu!Atmosfera na sali zrobiła się bardzo gorąca. Kiedy w pewnym momencie Elżbieta Wojaczek poprosiła o szklankę wody, z sali w jej stronę powędrowała butelka z ciemną mazią w środku. – Proszę, niech się pani napije. Bez obaw, to jest wasza woda, którą nam dostarczacie i każecie sobie za nią płacić. Od paru dni taka woda leci w naszych kranach – krzyczeli rozgoryczeni ludzie.Gdy krzyki trochę przycichły, Grażyna Strzelecka zwróciła uwagę na jeszcze jedno bardzo poważne „niedopatrzenie” w umowie. Jej zastrzeżenia wzbudziły podpisy dyrektorki ZGKiM Ireny Pierchały oraz radcy prawnego Stanisława Cicheckiego. Zamiast oryginalnych podpisów na ostatniej stronie każdej z umów widnieją bowiem kserokopie. – Przejrzałam umowy, które podpisywano wcześniej z gazownią czy elektrownią i tam wszędzie widnieją oryginalne podpisy dyrektorów – mówiła pani Grażyna. – Przejrzałam też kodeks cywilny i nigdzie nie znalazłam zapisu, że przy sporządzaniu umów dopuszczalna jest kserokopia. Także sama treść umowy budzi moje zastrzeżenia. Chcę zauważyć, że umowy te zawierają tylko nasze obowiązki. Natomiast my jako lokatorzy nie mamy żadnych praw. Rzeczywiście podpisy powinny być oryginalne. Mogło się tak zdarzyć, że ktoś z pracowników kserował umowy. Tego to ja nie wiem – stwierdziła E. Wojaczek. G. Strzelecka oświadczyła więc, że umowy, na których widnieją ksera podpisów, ona nie będzie podpisywać.Coraz bardziej rozwścieczony tłum zaczął domagać się przedstawienia przepisów, w oparciu o które ZGKiM grozi lokatorom eksmisją. Na odwagę, by wystąpić, zdobył się Jan Nowak, przedstawiciel burmistrza, naczelnik wydziału lokalowego UGiM: – Ustawa o ochronie praw lokatorów mówi wyraźnie, że można wypowiedzieć umowę najmu mieszkania z określonych przyczyn. Jedną z nich jest nieopłacenie czynszu i innych opłat niezależnych, czyli na przykład wody. Przyznał równocześnie, iż dostarczane przez administrację pisma nie powinny być sformułowane jak groźba. Pod adresem Jana Nowaka padły pytania, dlaczego z mieszkańcami nie miał odwagi spotkać się burmistrz. Kiedy ten usiłował udzielić odpowiedzi, co bardziej nerwowi rzucili w jego stronę: – Chłop z Leszczyn, a ma nas w...– Po co nas namawiano do zakładania wodomierzy w mieszkaniach, jak teraz do rozliczenia bierze się odczyt głównego licznika, a mieszkaniowe traktowane są jako podzielniki kosztów? Czy ktoś tu powiedział, że nie zapłaci za wodę? Do tej pory przecież cały czas płacimy. To za to, że uczciwie płacimy, a nie chcemy płacić tylko za straty, jakie mają wodociągi, i to powstałe nie z naszej winy, zaczyna się nas szantażować? To jest możliwe tylko w naszym państwie – oburzał się Józef Jezusek.W powietrzu zawisło widmo linczu. Emocje resztkami sił usiłowała ostudzić Elżbieta Wojaczek, przedstawiając propozycję kompromisu. – Ustawa o zbiorowym zaopatrzeniu w wodę po raz pierwszy w historii pozwala na przejęcie rozliczeń wody przez dostawcę. Konieczne byłoby podpisanie bezpośredniej umowy pomiędzy wodociągami a najemcami mieszkań. My jako administracja nie możemy zerwać umowy z wodociągami, bo nie ma żadnego alternatywnego zakładu, który dostarczy mieszkańcom wodę.W obroty przez zebranych został wzięty przysłuchujący się dyskusji leszczyński radny Józef Perz. – Po to jest pan radnym, żeby nas bronić. Do tego doprowadziliście, że mamy najdroższą wodę na Śląsku.– Cała rada była przeciwna podwyżce cen wody. Ustawa została jednak tak skonstruowana, że nawet wtedy, gdy radni jej nie przegłosują, nabiera i tak mocy prawnej po upływie trzech miesięcy. Teraz musimy się wszyscy domagać, żeby to wodociągi rozliczały nas według naszych zaplombowanych liczników mieszkaniowych. Walczmy o to, żeby nie było żadnych pośrednich liczników, żadnych pośredników. To wywalczyli sobie mieszkańcy Gliwic, walczmy i my – przekrzykiwał pomrukujący tłum radny.I na tym stanęło. Powołana na spotkaniu komisja ma rozpocząć starania zmierzające do podpisania bezpośredniej umowy lokatorów z wodociągami na dostawę wody.

Komentarze

Dodaj komentarz