20033703
20033703


W przypadku samochodów sytuacja jest klarowna: ich właściciele płacą ubezpieczenie na tak poważne kwoty, że cały ten ubezpieczeniowy interes jakoś się kręci, ale konia z rzędem temu, kto przełoży ten system na rowerzystów. Obawiam się, że realia ekonomiczne nigdy na to nie pozwolą. Po pierwsze trudno przypuszczać, że na takim ubezpieczeniu jakiekolwiek towarzystwo zarobi choćby złotówkę. Może byłoby to możliwe, gdyby udało się oddzielić ruch samochodowy od rowerowego i zagwarantować, że rowerzyści będą brać udział w kolizjach i wypadkach wyłącznie z udziałem innych rowerzystów. Niestety, poza nielicznymi w skali kraju obszarami, gdzie istnieją systemy tras dla rowerzystów, oddzielenie jednych od drugich jest zwyczajnie niemożliwe. Skoro tak, to całkiem prawdopodobne, że właściciel ośmioletniego roweru górskiego krajowej produkcji właduje się w bok dwuletniego mercedesa i narobi szkód, które 12-krotnie przewyższają wartość samego roweru. Takie przykładowe sytuacje można mnożyć, ale fakty są oczywiste – stosunek wartości roweru do wartości szkód, jakie można nim wyrządzić, jest mocno niekorzystny dla jakiegokolwiek towarzystwa ubezpieczeniowego.Oczywiście można teoretycznie założyć, że liczba rowerzystów w Polsce jest tak duża, że w ogólnym rozrachunku opłaci się ich ubezpieczać, ale to czysta utopia. Po pierwsze, jak dotąd nikt nie rejestruje rowerów i nie wiadomo, czy Kowalski ma trzy rowery, czy żadnego. Po drugie: ubezpieczać rowerzystę czy rower i co w sytuacji, gdy jeden rowerzysta ma kilka rowerów, albo na odwrót – jeden rower ma kilku rowerzystów? Po trzecie: stawka ubezpieczenia miałaby być taka sama dla wszystkich rowerzystów czy może od czegoś uzależniona? W przypadku samochodów jej wysokość zależy od pojemność silnika; czy w przypadku rowerów miałaby to być liczba przerzutek? Czy ubezpieczenie dotyczyłoby również rowerków nieletnich rowerzystów?Być może znajdzie się jakiś geniusz, który zmierzy się z tymi wszystkimi zawiłościami i opracuje jakiś spójny system. Ale nawet wtedy trudno spodziewać się, że komukolwiek uda się wprowadzić go w życie.Absurdalnych przepisów, które tylko ośmieszają ustawodawcę, mamy już w Polsce dość, ale jak widać, niewielu wyciąga z tego wnioski. Sejm kojarzy się raczej z wytwórnią knotów prawnych niż z rzetelnym ustawodawcą. Z projektów ustaw znikają kluczowe słowa czy zdania i w żaden sposób nie można ustalić, kto zawinił. A może by tak wprowadzić ubezpieczenie od chybionych ustaw? Mógłby je wykupić każdy obywatel i za każdym razem, gdyby dotykały go ich skutki, ubezpieczalnia refundowałaby mu poniesione straty. Pytanie tylko, czy znajdzie się towarzystwo ubezpieczeniowe, które zechce ubezpieczyć obywateli od tego rodzaju nieszczęść.

Komentarze

Dodaj komentarz