Jak wspomina dr Bogdan Kloch, dyrektor rybnickiego muzeum, temat końca wojny dość niespodziewanie poruszono w czasie obchodów ostatniej rocznicy Marszu Śmierci. Było to w lasku przy ulicy Gliwickiej, gdzie znajduje się obelisk upamiętniający pomordowanych więźniów z Auschwitz. Podszedł tam do niego pewien pan. I stwierdził, że wkroczenie wojsk sowieckich w 1945 roku zostawiło tu wiele bolesnych śladów, gdyż pamiętał, że dochodziło m.in. do gwałtów czerwonoarmistów na kobietach w jego rodzinie.
– Dziś już wiadomo, że w 1946 roku do Domu Dziecka w Rybniku trafiły dzieci kobiet zgwałconych przez żołnierzy radzieckich, w tym nawet oficerów. Tak wynika z dokumentów urzędowych z podrybnickich gmin, z których pochodziły te matki. Ta informacja, oczywiście z zachowaniem w tajemnicy danych osób dotkniętych dramatem, znajdzie się w monografii domu dziecka mojego autorstwa, która ukaże się jesienią, na 100-lecie istnienia placówki – mówi dr Kloch. I dodaje, że rok 1945 jest tu równie skomplikowany jak rok 1939, bo też w naszym regionie, jak na każdym pograniczu, przenikały się różne wpływy. Stąd Hitler dla jednych był wcielonym diabłem, wrogiem polskości, dla innych wodzem, a dla jeszcze innych politykiem robiącym "porządek".
– Ogromne znaczenie miały też stosunki gospodarcze, zwłaszcza że dopiero na kilka lat przed wybuchem wojny region zaczął wychodzić z biedy, więc wszyscy czekali na lepsze czasy. Niektórzy mieli nadzieję, że nadejdą wraz z III Rzeszą. Stąd nie dziwmy się, że kiedy 1 września 1939 roku wkraczali tu niemieccy żołnierze, część mieszkańców nie traktowała ich jako wrogów. Nie ulega natomiast wątpliwości, iż większość starała się trzymać z dala od polityki. Z rodzinnych przekazów wiem, iż u mojej prababci, podobnie jak w wielu innych domach, wisiał portret wodza III Rzeszy. Został zdjęty, gdy ukochany syn prababci zginął w niemieckim wojsku gdzieś na Ukrainie – zdradza dr Kloch.
Jego zdaniem proniemieccy (choć trudno dziś sprecyzować, co owo sformułowanie dokładnie może oznaczać w górnośląskiej przestrzeni dziejowej), a nade wszystko pronazistowsko nastawieni mieszkańcy w części ewakuowali się przed nadchodzącym frontem już w styczniu 1945 roku, bo obawiali się odwetu. – Lecz wielu żyło tu jeszcze długie lata. I np. na Smolnej ktoś komuś nieraz przypominał o jego sympatiach dosadnym zwrotem "ty hitlerko", choć często stały za tym sąsiedzkie kłótnie o miedzę. Ale też wielu niesłusznie posądzano i oskarżano o pronazistowskie sympatie, by zdobyć ich majątek albo po prostu pozbyć się z pracy czy miasta. Takie denuncjacje zdarzały się wiele lat po powojnie. Tacy tu byli mieszkańcy, zwyczajni ludzie, Ślązacy różnej opcji... – tłumaczy dr Kloch.
Jeśli chodzi o rok 1945, to, jak tłumaczy, nie wiadomo do końca, ilu ludzi zginęło, ilu wyjechało lub zostało do tego zmuszonych. Nie znamy dokładnej skali gwałtów i deportacji do ZSRR. To skrywane tajemnice przeszłości. Nie mamy nawet 100-procentowej pewności, że 26 marca Armia Czerwona zajęła cały Rybnik, bo mówi się także o innych datach. W niektórych miastach obchodzi się dzień wyzwolenia, tu mija to niepostrzeżenie. Dr Kloch uważa jednak, że należałoby obchodzić dzień pamięci, bo skończył się dramat wojny, ale zaczęła się epoka PRL, w której, prócz zwykłego, codziennego dobra wydarzyło się o wiele więcej zła, a jego skutki trwają do dziś, głównie w naszej mentalności.
– I ta opowieść musi znaleźć swój finał, by dokonało się oczyszczenie, bo nadal żyjemy z tym piętnem. Zdaję sobie sprawę, iż mój punkt widzenia nie będzie głosem wszystkich, bo ja urodziłem się po wojnie, a wielu ludzi przeżyło jej dramat i straciło swoich bliskich. Nadal bardzo potrzeba nam rzetelnej pracy na temat zakończenia wojny w Rybniku i powiecie rybnickim. Wiedza już jest, ale trzeba ją zweryfikować i uporządkować – podsumowuje dr Kloch.
Komentarze