20035016
20035016


– Przychodzę na procesję co roku od wielu lat. Dziś jest wyjątkowo kiepska pogoda. Mimo to przyszłam z małą, bo Mikołaj zawsze pięknie ubrany jak biskup, z długą laską jeździł na koniu i rzucał cukierkami. A tu go nie ma. Córka jest trochę zawiedziona, bo nieustannie powtarzała: Mikołaja chcę widzieć – śmieje się mieszkanka Krzanowic.Wśród biorących udział w procesji było co prawda kilku jeźdźców w czapkach mikołajowych, ale to nie to samo. Dzieci nie traciły nadziei. Wiedziały, że tego dnia Mikołaj zawita jeszcze do ich domów, szkół i na pewno coś im podaruje.Frekwencja dopisała. Tradycyjnemu przejazdowi koni z rynku miasta do kościoła pod wezwaniem św. Mikołaja przyglądało się kilkudziesięciu mieszkańców Krzanowic, od najmłodszych do seniorów. Dla nich otoczka procesji – udekorowane konie, odświętnie ubrani jeźdźcy – nie była najważniejsza. Przede wszystkim liczyło się uczczenie patrona i wspólne śpiewy, m.in. „Święty Mikołaju, patronie nasz”. Na uroczystości pojawiła się również grupa Czechów ze szkoły w Hluczynie. To jest zaprzyjaźniona placówka gimnazjum w Krzanowicach. Szkoły realizują wspólny projekt w ramach programu współpracy przygranicznej PHARE. Czesi zwiedzili miasto, zapoznali się z historią kościoła pw. św. Mikołaja i przy okazji uczestniczyli w procesji.Tradycyjnie ksiądz proboszcz Wilhelm Schiwon pokropił wodą święconą jeźdźców i konie. Potem wszyscy wzięli udział w uroczystej mszy świętej.– W mieście, w którym Mikołaj był biskupem, żył pewien bogacz mający trzy córki. Nie chcąc dzielić majątku, skąpiec ów uznał, aby córki same zapracowały sobie na posag w domu publicznym. Kiedy św. Mikołaj się o tym dowiedział, podrzucił dziewczynom trzy sakiewki ze złotem – przypomniał podczas kazania legendę o Mikołaju ksiądz wikary Robert Skornia.Tradycja tego święta w Krzanowicach sięga początku XX stulecia. Biskupa z Azji Mniejszej, patronującego ponad trzydziestu grupom zawodowym i społecznym, swoim patronem obrali sobie również kupcy i wiejscy gospodarze. Kupcy stawiali mu kaplice lub figury na trasach swoich przejazdów na jarmarki. Okrążali je, modlili się i zostawiali ofiary. Chłopi czcili dzień imienin swojego patrona, nie wykonując żadnych prac polowych. Rozpoczynali obchody od konnego przejazdu do najbliższego kościoła pw. św. Mikołaja. Miało to uchronić dobytek przed zarazą i nieszczęściem, jednocześnie zapewnić bezpieczeństwo gospodarstwu i urodzaj na polach.„Zwyczaj objeżdżania konno kościołów pod wezwaniem św. Mikołaja znany był i praktykowany przez chłopów wzdłuż całego pogranicza (również w Głubczyckiem, np. w Baborowie, Sułkowie, Dzielowie)” pisze Kornelia Lach w swojej książce „Wierzenia, zwyczaje i obrzędy. Folklor pogranicza polsko-czeskiego”. Mimo zakazu władz pruskich w 1788 r. objeżdżanie kościołów trwało jeszcze w pierwszych latach XX wieku. Potem praktykowane było już tylko w Krzanowicach. Kornelia Lach pisze, że w 1906 r., już w przeddzień mikołajek, do kościółka przeniesiono Przenajświętszy Sakrament: „Wystawiony był przez całą noc, a wierni przy zapalonych lampach modlili się i śpiewali, by Pan Bóg ich dobytek za wstawiennictwem św. Mikołaja ochraniać raczył. Zaś na drugi dzień odprawiono dwie msze św. (ranną i sumę). Po ich zakończeniu ksiądz udzielił zgromadzonym błogosławieństwa, a Przenajświętszy Sakrament przeniesiono do kościoła farnego”.Przed I wojną światową w przejeździe brali udział jeźdźcy z wszystkich okolicznych wsi. Przekazy podają, że „było tu tyla kuni, ile rok liczi dni”. Tak było do II wojny światowej. Potem św. Mikołaja czcili konną kawalkadą już tylko parafianie z Krzanowic. Od 1947 roku uroczystościom zorganizowany charakter nadał ówczesny proboszcz Franciszek Pawlar. Odtąd co roku wszyscy parafianie posiadający konie mieli na dźwięk dzwonu zbierać się o szóstej rano przy kościele farnym na krzanowickim rynku i jechać w ustalonym porządku do pobliskiego kościoła pw. św. Mikołaja, potocznie zwanego „Mikołaszkiem”. Czoło procesji stanowił krzyż (do lat 70. prowadzony między dwiema świecącymi latarniami) oraz sztandar z podobizną św. Mikołaja. Ksiądz po poświęceniu jeźdźców i koni zwykle wsiadał do bryczki i wszyscy razem trzykrotnie objeżdżali kościółek. Po wspólnych śpiewach udawano się na mszę.Z roku na rok koni ubywało. Trudno się dziwić – te piękne i szlachetne zwierzęta zdziesiątkowała nowoczesność w zagrodach i konie mechaniczne. W 1985 roku było tylko szesnaście koni w Krzanowicach, dlatego postanowiono w kolejnych latach zapraszać do procesji ludzi z okolicznych wsi i miasteczek. Mimo to w 1995 r. stawiło się tylko dwanaście koni, w tym osiem z Bieńkowic i jeden z Pietraszyna. W tym roku naliczyłem około dziesięciu sztuk. Nie było też bryczki ani Mikołaja.

Komentarze

Dodaj komentarz