Wigilijna orkiestra familijna


W domu państwa Janiny i Leona Mielimąków żelaznym punktem wigilijnego obrządku stało się granie i śpiewanie kolęd. Po uroczystej kolacji, a przed rozpakowaniem zalegających pod choinką prezentów w ruch idą smyczki, skrzypce i wiolonczele. Czas szybko ucieka, od kilku lat w tym tradycyjnym wigilijnym koncercie biorą udział przedstawiciele trzech pokoleń wyjątkowo umuzykalnionej rodziny. To już prawdziwa orkiestra kameralna.Leon Mielimąka urodził się w 1927 roku w Czernicy, skąd pochodziła matka. Jego ojciec Maksymilian pochodził z Lysek. Utrzymywał rodzinę z pracy na roli, ale był również, jak wspomina pan Leon, muzykantem – grywał na pogrzebach i chodził po domach. Grał na skrzypcach i trąbce, a w czasie wolnym od gospodarskich zajęć udzielał się w miejskiej kapeli dętej, którą prowadził przez kilka ładnych lat.– Jako mały chłopiec byłem szczęśliwy, gdy idąc z tatą na muzykę, mogłem nieść jego skrzypce – wspomina po latach pan Leon.Wiolonczelistą został właściwie przez przypadek. Gdy Maksymilian Mielimąka zapisywał syna do Konserwatorium Muzycznego w Katowicach, chciał, by podobnie jak on został skrzypkiem. Dyrektor stwierdził jednak, że skrzypków mają już wystarczająco dużo, że potrzebują wiolonczelistów.– Wtedy nie wiedziałem nawet, jak taka wiolonczela wygląda. Trafiłem jednak na znakomitego nauczyciela Helmuta Auera i szybko pokochałem ten instrument. Potem moim nauczycielem był również Antoni Szafranek. Po studiach na Akademii Muzycznej w Katowicach razem z Grzegorzem Fitelbergiem rozpoczął pracę w Wielkiej Orkiestrze Symfonicznej Polskiego Radia. W 1951 roku namawiany przez Antoniego Szafranka zaczął uczyć w prywatnej szkole muzycznej, którą ten prowadził wraz z bratem Karolem w Rybniku. Dwa lata później szkołę upaństwowiono. W 1952 roku Leon Mielimąka porzucił kawalerski stan i po niezbyt długim narzeczeństwie poślubił jedną z pierwszych swoich uczennic Janinę. Gry na fortepianie uczyła się u Karola Szafranka, ale jako instrument dodatkowy wybrała wiolonczelę i – jak się okazało – był to wybór bardzo brzemienny w skutki.Przez blisko 50 lat pani Janina uczyła gry na fortepianie w rybnickiej szkole muzycznej, w której do dziś pracuje jej mąż. Naturalną koleją rzeczy trafiły tam też wszystkie trzy jej pociechy: Ryszard, Grzegorz i Maria. Starszy syn, Ryszard, ukończył średnią szkołę muzyczną w klasie fortepianu, ale zawodowym muzykiem nie został. Po studiach w krakowskiej Akademii Górniczo-Hutniczej jest pracownikiem Politechniki Śląskiej w Gliwicach, nadal mieszka w Rybniku.Grzegorz po studiach w Akademii Muzycznej w Katowicach rozpoczął pracę pedagogiczną w rybnickiej szkole muzycznej. Po kilku latach pracy skorzystał z jednej z propozycji i został dyrygentem orkiestry dętej kopalni Krupiński w Suszcu. Na festiwalach i przeglądach orkiestra święciła triumfy, a on sam zdobywał wyróżnienia przeznaczone dla najlepszych dyrygentów. Te sukcesy nie mogły pozostać bez echa i wkrótce zaproponowano mu posadę dyrektora artystycznego Orkiestry Reprezentacyjnej Wojska Polskiego. Nie odmówił i z wojskową orkiestrą już kilkakrotnie koncertował w Rybniku. Żona Grzegorza, Renata, pracuje w rybnickiej szkole muzycznej, podobnie jak jego siostra Maria. Pierwsza uczy gry na skrzypcach, druga na fortepianie.Po szczeblach muzycznej kariery pną się już wnuki Janiny i Leona Mielimąków. W ślady dziadka Leona poszedł syn Grzegorza – Wojtek. Jako dziecko chciał grać na puzonie, ale później, zapewne pod urokiem gry dziadka, skierował swe zainteresowania ku wiolonczeli. Pierwszą znalazł właśnie pod choinką. Miał wtedy siedem lat, naukę rozpoczął jeszcze w czasie świąt. Pierwszym nauczycielem został oczywiście dziadek, który doprowadził go do dyplomu średniej szkoły muzycznej. – Z jednej strony jego rodzice bardzo chcieli, żeby grał, z drugiej ja przykręcałem śrubę. Nie miał wyjścia, musiał grać, ale bardzo szybko się w tym graniu rozkochał. Nie każdy nauczyciel ma szczęście spotkać w swojej karierze tak utalentowanego ucznia – mówi z dumą Leon Mielimąka, który jeździł z wnukiem na liczne przesłuchania i koncerty, na których święcił on swe pierwsze triumfy.Wielu rybniczan do dziś wspomina małego chłopca, który z wielkim futerałem kilka razy w tygodniu przemierzał ul. Kościuszki tam i z powrotem.– Ten futerał zawsze wzbudzał powszechne zainteresowanie, był dość nietypowy, bo wykonany z włókna węglowego – wyjaśnia młody wiolonczelista. Tamten mały chłopiec z wielką wiolonczelą studiuje dziś na drugim roku warszawskiej akademii muzycznej w klasie prof. Andrzeja Orkisza. Jego starsza siostra, Anna, też studiuje, tyle że rok wyżej i w akademii krakowskiej – w klasie skrzypiec prof. Mieczysława Szlezera. Swoje pierwsze skrzypce też znalazła pod choinką. Po studiach chciałaby grać w orkiestrach symfonicznej i kameralnej, ta ostatnia pociąga ją jednak najbardziej.W wigilijnych koncertach biorą już udział kolejne wnuki – gimnazjalista-wiolonczelista Jacek Francuz i grająca na skrzypcach jego młodsza siostra Agatka. Na klarnecie z kolei gra licealista Adam Mielimąka. Co prawda swą muzyczną edukację, w przeciwieństwie do większości członków umuzykalnionej rodziny, zakończył na szkole muzycznej pierwszego stopnia, ale kolędy gra jak z nut. Na flecie gra zwykle jedyny w tym gronie wojskowy – Grzegorz Mielimąka, zaś pozostałym członkom rodziny, których trudno zaliczyć do praktykujących muzyków, pozostają role wokalne i ewentualnie proste instrumenty perkusyjne. Oczywiście dla „nowych” członków rodziny udział w takim koncercie jest wielkim wyzwaniem. Do dziś wspomina się np. debiut wokalny jedynego zięcia profesora Leona. Po zaśpiewaniu przez niego raptem kilku słów pozostali członkowie rodzinnego chóru zamilkli.Dziś, gdy część rodziny rozjechała się po świecie, święta Bożego Narodzenia to jedna z nielicznych okazji do wspólnego muzykowania, choć i tak nie zawsze familijna orkiestra może grać w komplecie. Wigilijne kolacje i koncerty odbywają się już nie tylko w domu seniorów rodu, a ci, którzy zostają na miejscu i mają czas, koncertują później przez cały okres świąteczny w domach starych znajomych. – Nie mamy wyjścia. Idąc do znajomych, instrumenty zabieramy ze sobą, bo bez nich znajomi nie chcą nas widzieć – uśmiecha się Renata Mielimąka.Stroną organizacyjną świątecznych koncertów zajmują się dziadkowie, Janina i Leon, którzy w przypadku wprowadzania do repertuaru nowych kompozycji dbają zwłaszcza o to, by wnuki otrzymały nuty.– Dziadek Leon zawsze nas zachęcał do wspólnego muzykowania, choć przecież w naszej rodzinie, gdzie prawie każdy na czymś gra, było to zawsze czymś naturalnym i było częścią rodzinnej tradycji. Zdarza się, że dziadek jest czasem niecierpliwy, ale zawsze wynika to z powagi, z jaką traktuje to nasze wspólne granie – komentuje Anna Mielimąka.
1

Komentarze

  • Anna 23 grudnia 2022 10:41Dwadzieścia lat później orkiestra dalej gra w każde święta :-) Teraz już z udziałem prawnuków Leona i Janiny.

Dodaj komentarz