20040506
20040506


Nie wiadomo, kiedy i skąd Widmos przybył. Po prostu jest. Owiany tajemnicą i grozą. Zapowiada mające się wydarzyć nieszczęścia – zniknięcia ludzi, pociągów. W filmie nie będzie jednak żadnych konkretów, dopowiedzeń. Ma być przede wszystkim klimat. Krótkie streszczenie: Jest para ludzi czekających na pociąg, który nie nadjeżdża, za to pojawia się Widmos. Akcja filmu rozgrywa się w początkach XX wieku. Nie ma dokładnie określonego czasu, sugerują go widzowi rekwizyty – kostiumy aktorów i oczywiście parowóz, kojarzący się przecież z techniką minionej epoki. Tajemniczy jest sam Widmos z trupiobladą twarzą, ubrany w czarny płaszcz i czapkę rewolucjonisty.– Jest to sześciominutowa etiuda operatorska. Fabuła to jedynie pretekst do pokazania Andrzeja Pieczyńskiego i ciekawych, ładnych obrazów – opowiada Piotr Ledwig, student drugiego roku produkcji filmowej.Nastrój grozy i niesamowitości potęgował na planie filmowym sam parowóz zionący dymem i parą wodną. Lokomotywa okazale prezentowała się na planie podczas jazdy na tle zielonych choinek i płatach białego śniegu. Tylko czasem, kiedy odwrócił się wiatr, buchająca całymi kłębami para dosłownie zakrywała plan filmowy i nikt nikogo nie widział. Ale i tak filmowcy nie potrafili się nachwalić parowozu.– Szkoły nie mają pieniędzy i pracujemy na sprzęcie chyba sprzed dwudziestu lat. Wszystko się psuje oprócz parowozu – najstarszy, a pary mu nie brakuje – śmieje się Przemysław Reichel, reżyser i operator etiudy, student drugiego roku realizacji obrazu filmowego.Etiuda „Ekspresos Widmos” jest jego pracą egzaminacyjną.– Panie Michale, proszę podać trochę pary. Dobra! Koniec pary! Kamera! Kręcimy. Pięknie było. Cofamy. Jeszcze raz – Przemek dyryguje na planie ekipą, ale robi to spokojnie. Głos podnosi tylko, kiedy hałasuje parowóz. Czasem ktoś mu coś doradzi – że światło nie najlepsze, że kamera mogłaby inaczej stać. Ale ostatnie zdanie należy do operatora. Tu demokracji nie ma.Dlaczego Rudy? Scenariusz wymagał od studentów znalezienia otwartej przestrzeni, po której mógłby poruszać się sprawny parowóz. – Wybraliśmy Rudy, bo jesteśmy z Katowic i tutaj było najbliżej. Ponadto znaleźliśmy tu odpowiedni dla nas odcinek torów, po którym pociąg mógłby jeździć. Z tego, co się orientuję, wiele skansenów ma z tym problem z powodu rozkradzionych torów – mówi Piotr Ledwig.Przygotowania zajęły kilka miesięcy. Studenci szukali sponsorów. Nie udało im się jednak znaleźć chętnych do potrząśnięcia sakiewką. Stąd są wdzięczni Januszowi Gieruckiemu, prezesowi Towarzystwa Miłośników Górnośląskiej Kolei Rud Wielkich, za pomoc.– Studenci zwrócili się do mnie o pomoc już w listopadzie. Musieliśmy odpowiednio przygotować teren, urządzenia, uporządkować lokomotywownię, w której też kręcili zdjęcia. Tak że kiedy przyjechali w piątek, wszystko było gotowe. Sprzęt, hotelik, teren skansenu udostępniliśmy im bezpłatnie. Wyszedłem z założenia, że skoro są młodzi ludzie chcący coś robić, to należy im pomóc. Poza tym myśmy też dostali wiele maszyn dla skansenu, zatem była to jakaś forma wdzięczności. Oczywiście za jedzenie i paliwo dla lokomotywy studenci musieli już zapłacić. W dodatku dostaniemy trochę materiału zdjęciowego, który mamy zamiar wykorzystać do celów promocyjnych skansenu – mówi Janusz Gierucki.Studentów wspiera również studio Synchro-Lab i firma Fuji, która podarowała im puszkę taśmy filmowej.Młodzi filmowcy przyjechali w piątek 16.01 po południu. Już w sobotę około piątej rano rozpoczęli pracę trwającą średnio do 23 w nocy, nieprzerwanie do poniedziałku. Ostatnie ujęcia kręcili we wtorek.Razem z filmowcami praktycznie całe dnie zarywał maszynista parowozu Michał Roj ze swoim pomocnikiem. Przez wiele lat jeździł parowozami, ale tym razem pierwszy raz na planie filmowym:– Nic szczególnego – jeżdżę lokomotywą, podaję parę, kiedy mi powiedzą. Do trudniejszych zdjęć musiałem robić po trzy próbne najazdy pociągu. Dla mnie to żaden problem, bo jazda parowozem jest dla mnie przyjemnością.Po pracy na planie razem z pomocnikiem musiał jeszcze zająć się lokomotywą – czyścić, oliwić. Bywało, że spali do półtorej godziny dziennie.Gwiazdą filmu był Andrzej Pieczyński, aktor znany m.in. z roli taksówkarza – szulera w filmie „Wielki Szu”.– Andrzej Pieczyński ma typ urody, osobowość i sposób gry najbardziej odpowiadający moim wyobrażeniem o aktorze mogącym wcielić się w Widmosa. Dla mnie to był punkt wyjścia w szukaniu aktora do filmu – mówi Piotr Ledwig. – I szczęśliwie złożyło się, że spotkałem w klubie SPATiF-u w Sopocie Andrzeja Pieczyńskiego, który zgodził się wystąpić w naszej etiudzie.– Ciężko nie było mnie namówić. Nie miałem pojęcia, gdzie są Rudy. Zupełnie nie zdawałem sobie też sprawy, że znajdę się w lesie, w dodatku przy tak wspaniałym obiekcie [wskazuje na pociąg – przyp. autora]. Rozważałem tylko kwestie terminów. Ja ochoczo współpracuję ze studentami z przyczyn dla mnie zasadniczych. Jest to dla tych studentów dość ważne. Skoro byli przekonani, że ja mógłbym im w czymś pomóc, to czemu miałbym odmówić. Rozumiem ich potrzeby, też kiedyś byłem wdzięczny za współpracę z tymi, którzy mieli za sobą sporo. Poza tym studenci są grupą sympatycznych młodych ludzi, którzy dokładnie wiedzą, czego chcą na planie, mają żar, zapał, wiarę w to, co robią. To się już dziś rzadko zdarza, szczególnie w grupach profesjonalnych. Tak więc pracuje mi się przesympatycznie. Wszystko idzie do przodu, pomimo wszystkich kłopotów ze sprzętem – mówi Andrzej Pieczyński.Studenci w ubiegłym tygodniu zawieźli nakręcony materiał zdjęciowy do Warszawy. Od tego tygodnia mają zamiar rozpocząć montaż. Zajmie się tym Cezary Grzesiuk, obecnie jedno z najbardziej gorących nazwisk w swoim fachu, mający na koncie m.in. „Ogniem i mieczem”, „Starą baśń” i „Quo vadis?”. Udźwiękowienie filmu chcą powierzyć Stanisławowi Szydle, który pomagał im przy ich pierwszej realizacji zatytułowanej „Cienion”. Muzykę napisze im Tomasz Kamieniak. Tzw. postprodukcja filmu potrwa gdzieś do kwietnia. Potem egzamin. Planowane są też pokazy w zaprzyjaźnionych kinach, być może obraz trafi też na któryś z filmowych festiwali.– Tylko sześć minut filmu, a tyle ujęć i godzin pracy. To lekka przesada – mówi maszynista Michał Roj.Póki co nic nie wskazuje na to, aby wysiłek całej ekipy poszedł na marne.– Widziałem już kilka ujęć, co prawda jeszcze surowych, ale stwierdzam, że są obiecujące – mówi Janusz Gierucki.

Komentarze

Dodaj komentarz