Echa dawnej wokandy

Przy okazji procesu przeciw członkom National-Sozialistische Deutsche Arbeiter-Bewegung, na którym w poprzednich "Nowinach" zakończyliśmy relację z rybnickiej wokandy A.D. 36, ówczesna gazeta napisała o destrukcyjnej robocie niemieckich związków społeczno-kulturalnych. "Niestety właśni rodacy, zdrajcy, niewdzięczne dzieci rodziców polskich zasilają te różne organizacje..." Dalej: "Ostatnio niemiecki turnferein w Rybniku obchodził swój turnfest." Dostrzeżono tam ludzi, "których rodzice do dziś mówią tylko po polsku". To "ludzie wyzuci z poczucia honoru", bo jeszcze niedawno byli w polskich organizacjach. Tych "judaszów trzeba znakować, aby społeczeństwo ich z daleka poznało. Niemcom radzimy wyprzeć się tego elementu".

Honor komornika

Rok zaczął się jednak od sprawy, która zrobiła na rybniczanach wrażenie. Otóż pewnej soboty "podjechano do komornika sądowego Wolnika i wywieziono wszystkie akta", wręczając mu dokument o zawieszeniu jego urzędowania. W mieście zaczęto plotkować, że defraudacja, że niedbalstwo itp. Okazało się, że od dawna planowano likwidację jednego rejonu komorniczego. "Wybrano sobie najstarszego komornika sądowego, Wolnika, powstańca, Ślązaka jako ofiarę. Pod błahym pretekstem, że w kancelarji są nieporządki – a takie nieporządki są we wszystkich kancelarjach – zawieszono go w urzędowaniu i skonfiskowano akta. Wytoczona dyscyplinarka wykaże, jak dalece Wolnik zgrzeszył".

Nieprawdą jest, że został aresztowany, jest zwolniony, ale kto zwróci mu honor? – można by zapytać. Jeśli chodzi o komornika, to on nikogo nie zaskarżył w obronie swojego honoru. Piszemy o tym dlatego, że już w styczniu znawca prawa, adwokat Szurlej zauważył rzecz symptomatyczną. Stwierdził on na podstawie obserwacji, że w Polsce jest coraz więcej spraw o zniesławienie. "Skargi takie wnoszą bynajmniej nie ludzie prości, ale profesorowie, uczeni, dygnitarze..." i to przy najmniejszej drobnostce, a prokuratorzy chętnie udzielają im pomocy. To już "objaw chorobowy". Nie wątpimy w kompetencje mecenasa, ale nie wziął on pod uwagę tego, że minął kryzys, nadeszła lepsza koniunktura gospodarcza, a wtedy w walce o kasę nie przebiera się w środkach.

Oszustwa i kradzieże

W styczniu 1936 roku gazeta rybnicka zwróciła uwagę także na coś, przed czym i dziś bardzo często, aczkolwiek zupełnie bez skutku, ostrzega się Polaków. Do 80-letniej wdowy Rumplowej na Łony zaszła dziewczyna z pozdrowieniami od krewnych z Zabrza. W trakcie sympatycznej rozmowy powiedziała mimochodem, że w Polsce straciły ważność bilety Banku Polskiego o nominale 20 złotych. Zaniepokojona staruszka podeszła do szafy, aby sprawdzić, ile ma tych 20-złotówek. A było ich sześć. Schowała bankowe bilety na powrót w bieliźniarce. Nieco później, gdy wróciła z kuchni z herbatką... Reszty się domyślamy.

Sęk w tym, że kolejna kradzież miała miejsce również na ulicy Łony! Tym razem pod nieobecność gospodarzy okradziono mieszkanie pana Wencla. Zamieszkiwał w domu pana C. Przepadła biżuteria, zegarek itp. Kilka dni potem zdarzyła się podobna kradzież w sąsiedztwie. Być może rabusiów złapano, lecz nie dowiedziono winy "casus Łona". Dodajmy tu, że w lutym przed rybnickim sądem toczyła się rozprawa przeciw szajce sprytnych złodziei z Sosnowca, którzy przemieszczali się z jednej dzielnicy do drugiej. Ale na szczęście namierzono także paserów i odzyskano sporo rzeczy.

Ohydna zbrodnia

Rok 1936 przyniósł także niestety ohydną zbrodnię związaną z głębokim marginesem społecznym. Pewnej nocy z soboty na niedzielę w drodze do domu po libacji w podrzędnej spelunie doszło do kłótni pomiędzy młodym małżeństwem. 26-letni Maksymilian C. okrutnie pobił żonę w pobliżu targowiska przy ulicy Chwałowickiej. Późniejsze śledztwo wykazało, że wlókł jeszcze żonę szmat drogi, nie wiedząc, że ona już nie żyje. Makabrycznego odkrycia dokonał już w domu nad ranem i sam zgłosił się na policję. Na miejsce udali się prokurator Hanzel i sędzia śledczy dr Patek. Zwłoki przewieziono do Lecznicy Spółki Brackiej, gdzie przeprowadzono sekcję.

Maksymiliana C. przewieziono do więzienia sądowego. Okazało się, że jest on dobrze znany "na bruku rybnickim i cieszy się opinią sutenera." Niestety także jego małżonka nie cieszyła się dobrą opinią. On znalazł inną i próbował się rozwieść. Nim doszło do procesu, więzień próbował grać wariata. Prasa pisała, że będzie skierowany na badania psychiatryczne w tutejszym szpitalu. Pogrzeb ofiary odbył się "przy udziale licznych gapiów żądnych sensacji." Rybnicka gazeta napisała: "że też nasza publiczność nie może oduczyć się kompromitującego zwyczaju." Ustalono, że C. często maltretował żonę, szczególnie wtedy, "gdy wypędzona przez niego na ulicę, nie przyniosła pieniędzy do domu".

Rozprawa i pogrzeb

Na wniosek prokuratora zarządzono rozprawę przy drzwiach zamkniętych, by nie sycić niskich ludzkich instynktów. Oskarżony dostał siedem lat za zabójstwo i cztery lata za stręczycielstwo. Ogólnie otrzymał dziewięć lat. Jak różni są ludzie, może świadczyć manifestacyjny pogrzeb plutonowego Chromika, którego w noc sylwestrową przed jednym z lokali zastrzelił oficer rybnickiego garnizonu, a to przecież nie był człowiek z marginesu. A mieszkańcy masowo uczestniczyli w pogrzebie nie po to, aby zaznać niezdrowych emocji. Na cmentarzu Chromika, który pozostawił żonę oraz nieletnie dzieci, żegnał porucznik Kotucz. Powiedział, że plutonowy przez 11 lat nienagannie pełnił służbę, będąc wzorem żołnierza i przykładem najlepszego instruktora.

9 lat w sumie, czyli siedem za zabójstwo i cztery za stręczycielstwo dostał mieszkaniec Rybnika, który w 1936 roku pobił żonę na śmierć. Potem sam zgłosił się na policję

 

Komentarze

Dodaj komentarz