Utopek z Pszczynki w kresce autorki / Elżbieta Grymel
Utopek z Pszczynki w kresce autorki / Elżbieta Grymel

 

Pszczynka w okolicach Baranowic tej części to mała rzeczka, ale potrafiła być kapryśna i zalewać łąki. Kto jednak wie, czy nie była to sprawka utopka.


Żory leżą na wododziale oddzielającym zlewnie dwóch największych polskich rzek – Odry i Wisły. Dobrze znana wszystkim rzeka Ruda wpada do Odry, zaś za lasem Baraniok płynie niewielka Pszczynka, dopływ Wisły. Choć rzeka ta jest w tym miejscu wąska i niezbyt głęboka, potrafi być jednak bardzo kapryśna. W latach trzydziestych, kiedy mój tata chodził do szkoły podstawowej, kilkakrotnie zalała łąki w okolicy Piekucza.
Niestety, znaczna część żorzan nie ma nawet pojęcia, gdzie się ów Piekucz znajduje. Śpieszę więc wyjaśnić, że w tamtych czasach przysiółek Piekucz stanowił integralną część Szoszów, które z czasem zostały wchłonięte przez wieś Baranowice, a ta w latach siedemdziesiątych XX wieku została żorskim sołectwem. Od końca XX wieku, kiedy do przysiółka Piekucz wybudowano drogę od strony wsi Warszowice, teren ten jest uważany za warszowicki. Jeszcze w roku 1901 Piekucz należał do parafii w Warszowicach, choć urzędowo podlegał gminie Baranowice. Dlatego moja praprababka Anna (urodzona w 1823 roku w Czechach) została pochowana na warszowickim cmentarzu, ale już jej syn (mój pradziadek Josef), zmarły w roku 1934, spoczął w Żorach.
Moi przodkowie mieszkali w gajówce na Piekuczu nieprzerwanie od lat osiemdziesiątych XIX wieku aż do wybuchu drugiej wojny światowej. Jako dziecko mój tata Hubert ( rocznik 1924) wielokrotnie słyszał , że przy mostku znajdującym się na dworskich łąkach straszy. Tak twierdziła panna Agnieszka, która pomagała jego mamie w pracach gospodarskich. Kiedy jednak tata podrósł, przestał wierzyć w opowieści, którymi go raczyła młoda baranowiczanka, bo czasem wracał tamtędy ze szkoły i nic podejrzanego nie zauważył.
Tamtego czerwcowego dnia Hubert uciekł z lekcji, bo jego zdaniem było zbyt gorąco, żeby siedzieć w szkole, a poza tym nic mu nie groziło, bo oceny były już dawno wystawione. I nagle okazało się, że ma bardzo dużo czasu i nie bardzo wie, jak go zagospodarować! Pokręcił się trochę po wsi, a potem postanowił pójść nad Pszczynkę. Do domu nie mógł przybyć zbyt wcześnie, bo mama od razu domyśliłaby się, że był na wagarach, a on nie chciał jej niepotrzebnie martwić, dlatego wybrał dłuższą drogę przez mostek właśnie na dworskich łąkach. Dochodziło południe i skwar lał się z nieba, więc zdecydował, że zejdzie do samej wody, zamoczy nogi i odpocznie trochę w cieniu rzucanym przez mostek.
– Przy okazji może uda mi się złapać jakiegoś raka – rozmarzył się wiedząc, że ma małe szanse, bo łapanie raków gołymi rękami zawsze lepiej wychodziło jego młodszym braciom. Z zamyślenia wyrwał go dziwny odgłos, jakby ktoś uderzał czymś metalowym o deski, a chwilę później zobaczył sprawcę! Środkiem mostka sunął łańcuch gruby jak ramię dorosłego mężczyzny, sam, bez niczyjej pomocy i wił się jak wąż a potem zniknął w nieskoszonej trawie na drugim brzegu rzeczki! – To chyba koledzy robią mi jakieś psikusy! – pomyślał mój tato i błyskawicznie skoczył pod mostek, żeby nakryć sprawców, ale tam nie było żywego ducha!
Dopiero wtedy się przeląkł i pognał na przełaj do domu. Teraz było mu wszystko jedno: już nie przerażał go fakt, że może oberwać od mamy, byle jak najprędzej znaleźć się daleko od tego strasznego miejsca! Jednak kiedy dobiegł do gajówki, nieco się uspokoił i zanim pokazał się na oczy swojej rodzicielce, najpierw poszukał Agnieszki i opowiedział jej o całym wydarzeniu. Jego opowieść dziewczyna skwitowała następująco: – A co, nie mówiłam, że tam straszy? Tam w południe utopek wyłazi z wody! – Ale ja widziałem łańcuch, nie utopka! – zaprotestował Hubert.
– Ty łobuziaku, gadasz tak, jakbyś nie zdawał sobie sprawy z tego, że ten zły duch potrafi się zmienić, w co tylko zechce. Nie mądrz się, bo i tak miałeś szczęście, że cię do wody nie wciągnął, bo on by cię od razu utopił! – perorowała Agnieszka. – W Pszczynce? Przecież tam woda sięga tylko do kolan...– nie dowierzał Huber. – Głupstwa gadasz, nigdy nie słyszałeś, że człowieka można utopić nawet w łyżce wody?! – odparowała dziewczyna, potem zrobiła obrażoną minę i powróciła do przerwanej pracy, a Hubert powlókł się do domu.
Mój tata przyznał, że do końca dnia zastanawiał się nad tym, co powiedziała Agnieszka i tak na wszelki wypadek postanowił omijać tamten mostek z daleka, zwłaszcza w południe! Pewnego dnia złościłam się bardzo, ponieważ nie potrafiłam rozwikłać matematycznej zagadki, która, jak się później okazało, nie miała rozwiązania. Wtedy na pocieszenie usłyszałam od taty historię o utopku z Pszczynki. Szczególnie jedno zdanie utkwiło mi w pamięci. Powiedział, że na świecie są rzeczy, których nasz rozum i nasza wiedza nie są w stanie wyjaśnić do końca i trzeba je przyjąć na wiarę!
A czy wy też tak uważacie, drodzy Czytelnicy?

1

Komentarze

  • anonim moja srodowa lektura-utoplec! 05 lutego 2014 21:10Pani Grymel-Pani jest zrodlem wiedzy o przeszlosci zorskiej ziemi.Niestety,ta wiedza ginie-bo kto z mlodych ludzi chce sluchac "starych"opowiesci-w czasach internetu,komorek etc. Czytajac Pani opowiesci wracam do moich dziecinnych lat-jak starziki i ojcowie mi tak opowiadali.Dziekuje za mila lekture i pozdrawiam serdecznie Elisabeth

Dodaj komentarz