Tajemnicza postać w wodzie w kresce autorki / Elżbieta Grymel
Tajemnicza postać w wodzie w kresce autorki / Elżbieta Grymel

 

Czy młoda malarka widziała utopka, czy nieszczęsnego człowieka, który utonął na jej oczach? To pytanie pozostanie już bez odpowiedzi.


Przygoda ta spotkała moją koleżankę, z którą przez pewien czas chodziłam do ogniska plastycznego. W czasie wakacji każdy uczestnik był zobowiązany do wykonania kilku obrazów, które na początku nowego roku szkolnego poddawane były ocenie naszych wykładowców. Ja nigdy nie przepadałam za malowaniem w plenerze, wolałam tworzyć portrety, ale Krysia, bo tak miała na imię ta koleżanka, była w swoim żywiole! Prawie każde wakacje spędzała u swojej matki chrzestnej, która mieszkała w pobliżu Raciborza. Kiedy spotkałyśmy się ostatnio, prosiła, żeby nie podawać nazwy miejscowości, ale dodała, że było tam aż siedem niewielkich stawków położonych w pobliżu lasu.
Wtedy, przed czterdziestu (z górą) laty wybrała się malować nad jeden z pobliskich stawów. Dzień był piękny, słońce świeciło od samego rana, choć jej cioteczna babka twierdziła, że po południu należy spodziewać się deszczu, ponieważ łamało ją w kościach. Dziewczyna rozłożyła sztalugi i zaczęła się rozglądać za ciekawym tematem. Jej uwagę przykuł olbrzymi konar wystający z wody niemal na samym środku stawu. Na wodzie wokół niego pełzały tajemnicze światełka. Pomyślała, że dobrze byłoby uchwycić tak ciekawe zjawisko i zaczęła kłaść farbę na płótno, ale po kilkunastu minutach stwierdziła, że coś jej dzisiaj nie wychodzi i straciła chęć do dalszej pracy.
Dzień zresztą robił się skwarny, a ona nie miała nic lepszego do roboty, więc postanowiła się trochę poopalać! Jednak jej myśli wciąż krążyły wokół interesującego odblasku na wodzie, w pewnym momencie spojrzała w tamtym kierunku i...zamarła z przerażenia! W pobliżu pnia wypłynęła na powierzchnię spora kępa splątanego ziela, coś zabulgotało, zielsko uniosło się i jej oczom ukazał się człowiek o czarnej jak smoła twarzy, nawet nie widziała jego oczu, ale musiał patrzeć w jej kierunku, bo pomachał jej równie czarną ręką, a potem dał nura w wodę, pociągając za sobą skłębione zielsko. A może po prostu wciągnęły go głębiny. Krysia błyskawicznie zerwała się z ziemi i odczekała trochę w nadziei, że osoba, którą widziała przed chwilą, wypłynie na powierzchnię nieco dalej, ale nic takiego się nie stało!
Wtedy pomyślała, że musi sprowadzić pomoc, bo oto ktoś tonie. Rzuciła się do biegu i prawie bez tchu wpadła do najbliższego domu, krzycząc, że ktoś utopił się na jej oczach! Pani sołtys, która była właścicielką tej posesji, miała telefon, więc zadzwoniły na milicję. Przyjechała też straż pożarna. Przeszukano okolice stawu, ale niczego ani nikogo nie znaleziono. Pan milicjant nazwał Krysię histeryczką, która zbyt długo leżała na słońcu, miał też wątpliwości co do trzeźwości nastolatki. Dziewczyna czuła się bardzo upokorzona, bo wieść o tym, że chciała ratować utopca, błyskawicznie rozeszła się po wsi!
Cioteczna babka Krysi miała rację, jeszcze tego samego wieczoru spadł deszcz, a nazajutrz ktoś znalazł nad stawem podkoszulek i męskie slipki. Wisiały na krzaku w pobliżu wody i były mokre. Z tego można by wnosić, że w stawie jednak kąpał się jakiś mężczyzna. Zniknęły po kilku dniach, ale o tym, że w ogóle ktoś je widział, Krysia dowiedziała się prawie dwadzieścia lat później. Od tamtego czasu straciła bowiem chęć odwiedzania ciotki w czasie wakacji. To zdarzenie wpłynęło na nią deprymująco na tyle, że zrezygnowała też z dalszej nauki w ognisku plastycznym.
Opowieść Krysi jest jedyną bezpośrednią relacją, jaka usłyszałam od osoby, której rzeczywiście przytrafiła się taka przygoda. Zazwyczaj opowiadający mówili, że wspominane przez nich historie przytrafiły się pradziadkowi, babci, dziadkowi lub innym członkom rodziny, ale nigdy nie im samym!

Komentarze

Dodaj komentarz