Niedoszła młoda pani jako zmora w kresce autorki / Elżbieta Grymel
Niedoszła młoda pani jako zmora w kresce autorki / Elżbieta Grymel

 

Zaczęło się od tego, że nagle zmarła zdrowa dziewczyna, która wkrótce miała wyjść za mąż. Czy niedoszła młoda pani rzeczywiście stała się zmorą?


 
O tym, kto mógł być zmorą, pisze w swojej pracy pani profesor Dorota Simonides ("Wierzenia i zachowania przesądne", Folklor Górnego Śląska str. 262). Otóż wedle tej wykładni zmorami mogły być: przedwcześnie zmarłe dziewczęta, nieochrzczone dzieci lub też niemowlęta, które wprowadzono do kościoła w czasie chrztu głównym wejściem zamiast bocznymi drzwiami. Czasem zmorami bywały noworodki, które zanim zostały ochrzczone, ujrzały ołtarz w kościele. Zagrożenie dotyczyło także tych dzieci, których rodzice chrzestni na zapytanie księdza udzielającego chrztu "czego żądacie?" odpowiedzieli niewyraźnie "wiary", co mogło brzmieć "mary". W tych rodzinach, w których było siedem sióstr, zachodziło niebezpieczeństwo, iż jedna z nich jest zmorą. Ale zmorą można się było stać także ze zgryzoty, na przykład wtedy, gdy chłopiec rzucił dziewczynę, nie podając powodu.
Czasem zmorami mogły być też jednak dusze zmarłych, którzy nie zaznali w grobie spokoju... Do tego właśnie ostatniego przypadku nawiązuje opowieść, którą chcę tu przytoczyć. Działo się to podobno w połowie wieku XIX. W pewnej wsi koło Gliwic zmarła nagle młoda kobieta. Dziewczyna była zdrowa i silna, miała też niedługo wyjść za mąż, w kościele ogłoszono już nawet zapowiedzi. Dziewczyna niestety nie zdążyła zmienić stanu cywilnego. Dlaczego? Pewnego ranka po prostu się nie obudziła. Zrozpaczeni rodzice i jej załamany narzeczony zdecydowali wspólnie, że pochowają ją zgodnie ze zwyczajem, czyli w sukni ślubnej i mirtowym wianku. Również na ich prośbę dodatkowo całą trumnę wyłożono mirtem i świeżymi, białymi kwiatami. Ciało młodej kobiety pogrzebano w zacisznym miejscu, blisko starego drewnianego kościółka, ale już następnego ranka stwierdzono, że w nocy rozkopano ziemię na grobie.
Niedoszły pan młody podejrzewał, że ktoś chciał okraść nieboszczkę ze złotych precjozów, które on sam włożył do jej trumny, gdyż miał to być prezent ślubny. Chcąc zapobiec kradzieży, przez kilka kolejnych nocy razem ze swoim przyjacielem pełnił tam wartę. W tym czasie jednak nie zdarzyło się nic godnego uwagi, więc tamten incydent obaj uznali za przypadek i zaniechali nocnych wacht. W jakiś czas potem pojawiły się słuchy, że w okolicznych wsiach zaczęła grasować nowa zmora. Miały ją widzieć kobiety wracające wieczorem z nabożeństwa różańcowego. Zjawa w białej sukni i mirtowym wianku na głowie sunęła wraz wiatrem i kierowała się prosto do gospodarstwa, gdzie od jakiegoś już czasu parobka nawiedzała zmora. Co ciekawe, ludzie sugerowali, że zjawą jest właśnie niedawno zmarła dziewczyna.
Te wszystkie plotki ogromnie przygnębiały jej rodziców, którzy nie mogli się z tym pogodzić. Dlatego, gdy tylko minął czas żałoby, postawili na grobie córki okazały pomnik, sprzedali swoje gospodarstwo i wyjechali w głąb Niemiec, skąd pochodził ojciec dziewczyny. Podobnie zrobił też jej narzeczony, który był lekarzem. Mówiono, że osiadł w Berlinie, gdzie poświęcił się pracy zawodowej. Nie położyło to jednak wcale kresu tej historii, bo po latach miała ona swój ciąg dalszy, ale o tym napiszemy za tydzień.

Komentarze

Dodaj komentarz