Niesmiertelna karta
Niesmiertelna karta


W lipcu 2005 roku pani Beata pojechała na zakupy do żorskiego Auchan. W sklepie wypatrzyła markowy aparat cyfrowy. Ponieważ ratalna oferta sprzedaży była dogodna, postanowiła z niej skorzystać. – Poszłam do znajdującej się na terenie sklepu placówki Accord załatwić formalności kupna na raty za pośrednictwem Lukas Banku. Przez obsługującą mnie panią zostałam poinformowana, że jako bonus do rat dostanę kartę kredytową z przyznanym limitem w kwocie 500 zł – opowiada pani Beata. Powiedziałam konsultantce, że nie chcę karty, bo nie zamierzam z niej korzystać. – Pani zaczęła mnie jednak uświadamiać, jaka okazja mnie minie. Że to kata kredytowa na superwarunkach i w ogóle, że są z niej same korzyści, zniżki i takie tam cuda-niewidy – wyjaśnia czuchowianka. Dała się omotać, podpisała umowę kredytową i wzięła kartę. Przez rok wrzucony do szuflady plastik leżał sobie zapomniany. Tak było do 21 lipca br., kiedy Beata Sobik w skrzynce na listy znalazła monit wzywający ją do uregulowania zadłużenia na karcie w kwocie 42,54 zł. – Lukas Bank żądał ode mnie spłaty i to natychmiastowej. Pani Beata złapała rachunek, z szuflady wyciągnęła feralną kartę, wsiadła w samochód i w te pędy pojechała do Żor. Na miejscu, po rozmowie z pracownicą punktu, napisała pismo wypowiadające umowę o przyznanie limitu kredytowego, a następnie uregulowała, zgodnie z wyliczeniem Lukas Banku, 22,17 zł opłat za przyjęcie wniosku i zniszczenie karty. Pracownica kartę, którą oddała, zniszczyła w jej obecności. Po zapewnieniu, że wszystko jest załatwione, wróciła do domu. Jakież było jej zdziwienie, kiedy miesiąc później listonosz przyniósł kolejny rachunek. – Myślałam, że mnie szlag trafi. Zadzwoniłam do Zabrza do banku, chcąc uzyskać jakieś wyjaśnienia. Osoba, z którą rozmawiałam, zebrała ode mnie wszystkie dane, a potem zapewniła, że wymazano z komputera przypisaną mi kartę. Tymczasem we wrześniu dostałam z Lukas Banku kolejny monit. Tym razem na 55,70 zł. Zdesperowana znowu zadzwoniłam do Zabrza. Od zajmującej się moją sprawą pani Moniki Zalewskiej usłyszałam, że to niemożliwe, żebym dostawała te pisma. Problem w tym, że ja je wciąż dostaję. Kiedy co miesiąc przychodzi rachunek czy monit, łapię za słuchawkę i dzwonię do pani Zalewskiej. Za każdym razem słyszę, że te pisma nie mogą do mnie przychodzić, a w dwa dni po rozmowie w skrzynce jest koleje pismo. Ręce opadają – mówi rozżalona kobieta.Ostatni rachunek Beata Sobik dostała w listopadzie. Tym razem kwota rzekomego zadłużenia urosła już do 100,70 zł. – Nie zapłacę. Karta cztery miesiące temu została zniszczona. Ciekawe, jakimż to cudem na nieistniejącej karcie są robione jakieś operacje finansowe – stwierdza zdenerwowana pani Beata.Zadzwoniłam do zabrzańskiego oddziału Lukas Banku. Chciałam o wyjaśnienia poprosić Monikę Zalewską, która sprawę prowadziła. Niestety, połączono mnie z kierownikiem. Po kilku minutach ciszy telefonicznej, podczas której zapewne uzgadniana była „wspólna wersja wydarzeń”, kierownik odparł: – Nie rozumiem, dlaczego nasz klient załatwia swoje sprawy przez gazetę. Ja nie jestem upoważniony do odpowiadania na pytania i podał mi numer do rzecznika prasowego głównej siedziby Lukas Banku we Wrocławiu. Niestety okazało się, że... nie ma takiego numeru. Kiedy w końcu dodzwoniłam się do Anny Woźniak, rzecznika prasowego Lukas Banku, ona również nie potrafiła zrozumieć, jakim cudem do Beaty Sobik wciąż trafiają rachunki i monity. – Jeśli został złożony wniosek o wycofanie przyznania limitu, a karta zniszczona, sprawa powinna zniknąć z komputera. Jeśli tak się nie stało, to wina leży po stronie osoby obsługującej w punkcie. Takie coś nie powinno się wydarzyć. Mogę tylko przeprosić w naszym imieniu tę panią – stwierdziła Anna Woźniak.Tekst i zdjęcie: MAŁGORZATA SARAPKIEWICZpodpis pod zdjęcie:Beata Sobik wciąż odbiera rachunki i monity za coś, czego nigdy miałaTeczka z upomnieniami, rachunkami i monitami pęcznieje

Komentarze

Dodaj komentarz